youngtimerbike

Historia pisana jednym śladem. Od japońskiej rewolucji końca lat 60., aż po spektakularny wyścig zbrojeń w latach 90..

Co się dzieję z Suzuki?

4 min read
Suzuki

W mojej niespełna dziesięcioletniej karierze motocyklisty miałem trzy maszyny. Wszystkie nosiły na zbiorniku logo Suzuki. Nie żebym był jakimś fanatycznym miłośnikiem tej marki. Po prostu tak się trafiło. Dziś jednak muszę przyznać, że polubiłem sprzęty z Hamamatsu, mają one swój niezaprzeczalny charakter i klimat. Dlatego z coraz większą trwogą przyglądam się temu co od kilku lat robi ta firma. Oferta na rok 2018  jest okrojona do granic możliwości. W Polsce (ale też w większości krajów UE) mamy do wyboru 13 model. Niby nie jest źle, ale jeśli przyglądnąć się temu bliżej to nie jest już tak kolorowo. Jeżeli odliczymy 125-tki i 250-tki zostaje osiem maszyn, ale to nie wszystko. Model SV650 dostępny jest w dwóch wersjach różniących się szczegółami. Tak więc, w klasie powyżej 500 ccm mamy do wyboru siedem motocykli! Nie kupimy w salonie Suzuki żadnego cruisera, nie kupimy motocykla szosowo-turystycznego, nie kupimy nic ponad to co stanowi minimum egzystencji na rynku. Najgorętszą premierą roku 2018 był GSX-R 1000 dostępny od razu w dwóch wersjach. Maszyna zbiera dobre recenzje i wydaje się być świetnym sprzętem. Fajnie, tylko że litrowy sport to dziś must-have i każdy szanujący się producent musi mieć taki sprzęt. Drugą premierą był zupełnie nowy V-Strom 250, ja wiem, że segment maszyn typu adventure jest lukratywny i warto go poszerzać o nowe rejony, ale powiedzmy sobie szczerze – 250-tka w tym segmencie jest tak atrakcyjna jak Kia Rio, a przecież motocykle muszą wzbudzać emocje. Turystyczne enduro w ofercie Suzuki są reprezentowane przez trzy dość świeże modele, wspomnianą już 250-tkę, 650-tkę i 1000. Wszystkie są nudne i bezbarwne jak trzydniowa zupa pomidorowa. Wywiązują się jednak ze swojego zadania bardzo dobrze, ale to nadal tylko woły robocze. Takimi motocyklami nie buduje się pozycji wśród fanów, ale prawdziwa kpina zaczyna się gdzie indziej. Suzuki SV650 – motocykl, który dawno zasłużył na emeryturę i egzystencję na rynku wtórnym, a po jakimś czasie na miano youngtimera. Gdy widzę ten sprzęt w ofercie mam przed oczami FSO i Poloneza, to jest dokładnie takie samo lukrowanie trupa jak to co odstawiał przez ponad 20 lat Żerań. Pewnie wielu się ze mną nie zgodzi, ale już tłumaczę dlaczego tak myślę. Używany SV650 to świetny motocykl. Gdybym dziś rozpoczynał przygodę z jednośladami to kupiłbym ten sprzęt. Niestety czas jest nieubłagany i wciąż płynie, technicznie SV650 nie różni się wiele od pierwszego modelu z tym symbolem, a ten debiutował w 1998 roku. To już dwadzieścia lat! Ktoś może powiedzieć – jak coś jest dobre to po co to zmieniać. No nie do końca. Segment średnich naked bikeów jest trudny i gęsto obsadzony. Można w nim spotkać sprzęty retro, minipower nakedy, czy maszyny z zacięciem turystycznym. Gdzie umieścić SV-a? No nigdzie – nie jest na tyle retro żeby być fajny i nie jest na tyle power… żeby być fajnym. Jestem jednak w stanie z trudem przełknąć SV650 w cenniku, ale od 2018 roku możemy kupić – SV650XA. To już jest wykracza po za moją granicę tolerancji. Ktoś w dziale marketingu (bo nie sądzę by zrobił to jakiś inżynier-konstruktor) wpadł na pomysł by umieścić na tym nakedzie małą owiewkę, przebudować lekko zadupek i sprzedawać jako cafe racera. To jest jawna kpina z klientów i erzac, który zaakceptowałbym u Hyosunga, ale nie w firmie, która jest zaliczana do Wielkiej Czwórki przemysłu motocyklowego! Dziś jest tylko jeden model Suzuki który bym kupił, jest to GSX-S1000F ABS. Nie żeby moje serce biło mocniej na jego widok, ale wydaje się kompetentną maszyną, która zachowała jakiś pierwiastek dawnego charakteru marki. Jeszcze w zeszłym roku portfolio marki nie wyglądało tak źle. Warto zauważyć, że w 2018 roku w UE zaczęła obowiązywać norma Euro IV, która przetrzebiła ofertę Suzuki. Z cennika wyleciała Hayabusa, cały typoszereg Intruder (trzy modele), GSX-R 600 i 750. Sportowe 600-tki są w odwrocie, cruisery – w Europie – również, a Hayabusa miała już swoje lata. Czy więc takiej sytuacji są winni urzędnicy? Nie! Możemy psioczyć na to co się dzieje w Brukseli, ale inne firmy sobie z tym radzą. Wprowadzanie coraz bardziej restrykcyjnych norm to nie jest wymysł naszych czasów. Yamaha sumiennie budowała zupełnie nowe modele, wygaszała stare i dziś jej oferta jest imponująca. Honda dostosowała do Euro IV silnik chłodzony powietrzem! Więc jak się chcę to można. Oferta Suzuki z roku na rok starzała się coraz bardziej i tylko kwestią czasu było to, że modele przestaną spełniać narzucone normy. Właśnie naszedł ten moment, co gorszę nie widać by Suzuki chciało odwrócić tę sytuację. W branżowej prasie krążą plotki o nowej Hayabusie (czekam z zaciśniętymi zębami) ale to właściwie tyle. Nie dochodzą z Hamamatsu żadne wieści, które rozpalały by apetyt fanów. W Europie Suzuki ma wiele do nadrobienia i trzymam kciuki żeby wreszcie ktoś wziął się w garść w tej firmie i zaproponował motocykle, które znowu będą gotowały krew w żyłach. Przecież to Suzuki dało nam Katanę, Hayabusę, Intrudera 1400, a później 1800, czy GSX-a 1400. Wszystkie te sprzęty pozamiatały konkurentów i królowały w swoich segmentach.

 

Chłopaki obudźcie się, bo nudno bez Was!

2 thoughts on “Co się dzieję z Suzuki?

  1. Może trzeba cierpliwie poczekać gdyż tajna broń Suzuki nadchodzi. Nie wieże w to żeby tak duża firma nagle odpuściła sobie rynek Europejski. Dajmy im czasu popatrzą co na rynku się dzieje ,i wtedy dadzą czadu(oby nie ten jak z B-kingiem i ta 250 minionek)

  2. Mam bardzo podobne odczucia, niemniej nalezy pamietac, ze to najmniejsza firma sposrod wielkiej czworki. Kasa poszla na r&d nowego GSX-R i poki sie nie odkuja, to czekaja nas jedynie roszady stylizacyjne na starych ramach i silnikach, na modle UJM-ow z lat 80-tych. Najnowszym przykladem jest nowa Katana (a przeciez mieli koncept Stratosphere…). I jeszcze uwaga odnosnie kosztu „osiagniecia” Hondy w postaci dostosowania CB 1100 EX/RS do normy euro 4- ja wiem, ze to nie ma byc power naked, ale 89 koni z R4 tej pojemnosci to byl standard konca lat 70-tych…

Skomentuj Michał Skierś Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *