Czy będziemy mieć co wspominać?
6 min readDawno już nie napisałem prawdziwego felietonu. To znaczy, jest spora szansa, że nigdy takiego nie napisałem. Bycie felietonistą, to jednak sztuka, którą należy szlifować latami. Nie wiem więc czy ja nadaję się do bycia kimś takim. Z uwagi na to, że „do odważnych świat należy”, albo ewentualnie: „nie znam się, ale i tak się wypowiem”, uraczę Was czymś, co spróbuje być felietonem. Zaczynamy!
Niespełna dwadzieścia lat temu Grzegorz Skawiński śpiewał: „każde pokolenie ma własny czas; każde pokolenie chce zmienić świat…”. Pora odpowiedzieć na pytanie: czy będziemy mieć co wspominać?
Tak! Dziękuję za uwagę.
Może niekoniecznie jednak? Rozwijając tytułowe pytanie. Czy obecne motocykle staną się kultowe i będą podziwiane? Czy może motocyklizm chyli się ku upadkowi?
Zadałem sobie zdecydowanie zbyt dużo pytań w pierwszym akapicie. Uporządkujmy więc. Motocykle to dla wielu pasja. Są to zabawki dla dużych chłopców. Właściwości praktyczne posiadają jednak niewielkie. Chociaż ci, którzy używają ich w mieście, by przeciskać się przez korki, mogą się ze mną nie zgodzić. Głównym zadaniem jednośladów jest jednak poprawianie humoru i sprawianie, że endorfiny zaczynają uderzać do mózgu jeźdźca. Jednoślady są też obiektem marzeń pryszczatych małolatów, którzy przed snem roztaczają wizje o jeździe na mechanicznych rumakach. Dla inżynierów mogą one być wyzwaniem konstrukcyjnym, urzeczywistnieniem ambicji czy drogą do zawodowego sukcesu. Dla sportowców narzędziem do przekraczania granic i pokonywania konkurentów.
Dwudzieste stulecie można śmiało określić, jako wiek silnika spalinowego. To wtedy rządził on światem, prowadził wojny czy wygrywał wyścigi. Motocyklizm od zarania pachniał spalinami i olejem silnikowym. Tym co napędzało rozwój były ciągłe wyścigi zbrojeń. Ambitni inżynierowie, a czasem marzyciele, konstruowali maszyny, które przekraczały granice lub znikały w mroku dziejów. Jedne rozwiązania z nami zostawały, inne okazywały się ślepymi uliczkami, ale nawet te najbardziej ślepe, jak choćby silnik z owalnymi tłokami wymyślony przez Hondę pod koniec lat 70., pchały rozwój wciąż do przodu.
Dwudzieste pierwsze stulecie jak na razie robi wszystko, żeby zapisać się w historii jako kres panowania spaliniaków. Każdy z nas ma swój zestaw kultowych modeli, do których wzdycha. Są też maszyny takie, które bezapelacyjnie mają ów status i wszyscy je za takie uznają. Większość z nich powstała w XX wieku. Zastanówcie się czy na swojej liście macie jakieś sprzęty wyprowadzone do produkcji po 2001 roku? Nawet jeśli, to pewnie jest ich spora mniejszość. Może więc faktycznie dziś już takie sprzęty nie powstają i nie będziemy mieć czego pamiętać?
Tym, co napędzało przez lata światową konkurencję były wyścigi zbrojeń o tym już pisałem. Ostatni tak spektakularny to batalia o 300 km/h. Mniej więcej w tym samym okresie rozpoczęła się kolejna odsłona radykalizacji sportowych maszyn. Co prawda, była ona mniej medialna, niż potyczki Hayabusy i ZX-12R, gdzie nawet gazety, na co dzień zajmujące się opowiadaniem o życiu celebrytów, grzmiały, że nadchodzi zagłada, bo teraz wszyscy będą jeździć 300 km/h po drogach publicznych. Nie twierdzę, że takich ancymonów nie było, ale ostatecznie przeżyliśmy, więc chyba jednak motocykliści posiadają jakiś instynkt samozachowawczy. Sam początek XXI wieku to czas takich maszyn jak Suzuki GSX-R 1000 czy Kawasaki ZX-10R. No i Yamahy YZF-R1. Jakby w tle odbywał się ten sam proces w klasie 600. Bez wątpienia wtedy powstały najlepsi przedstawiciele tej klasy. No i to w zasadzie tyle.
Dzisiejszy rynek zupełnie się przewartościował. Chyba najbardziej widocznym procesem jest to, że europejscy producenci odrobili stratę w wydajności silników do Japończyków. Do tego, na Starym Kontynencie powstają już nie tylko egzotyki budowane w niskiej, bądź średniej skali, a produkcja jest całkiem spora. Tutaj pojawia się pewien paradoks. Marka charakterystyczna buduje swój status na niwie wyjątkowości i pewnej niedostępności. Jednak wraz z rozwojem i wzrostem popularności, te cechy ulatują. No i wtedy marka niszowa, staje się mainstremowa, czyli zostaje ofiarą własnego sukcesu. Myślę, że Ducati jest tu świetnym przykładem. Wraz z przejęciem przez VAG, przed firmą otworzyły się zupełnie nowe perspektywy i to widać, bo oferta staje się coraz bogatsza, jednak z każdą wyprodukowaną sztuką, Ducati staje się marką coraz bardziej masową. Żeby zachować ów status Włosi mają całkiem prosty plan. Wersje limitowane. No i tutaj mamy fajne „limitki”, czyli coś takiego jak Multistrada RS ze zdjęcia, która ma inny silnik i zawieszenie najwyższej klasy. Z drugiej strony skali mamy „limitki” będące ewidentnym skokiem na kasę, czyli na przykład Streetfighter Lamborghini. Ma on owszem kilka cech wyjątkowych tylko dla siebie ale ostatecznie to zwykły Streetfighter z nowymi felgami i lakierem. No i druga sprawa – jak to się ma do limitowanych do 250 sztuk modeli SP z lat 90.? To były prawdziwe rodzyny.
Dla mnie marką, która dokonała największego progresu jest BMW. Jeszcze półtorej dekady temu mieliśmy GS-a, potem długo, długo nic, K1200S, znowu długo, długo nic i reszta bokserów atrakcyjnych niczym urzędniczka średniego szczebla na dwa lata przed emeryturą. Po prezentacji pierwszego S1000 RR, jakby w Monachium narodził się nowy producent. Oczywiście GS ma status niezachwiany ale trzeba przyznać, że się odmładza, choć grupa docelowa to nadal bardziej 50 plus, niż 30 plus. S1000 RR był pierwszym europejskim motocyklem sportowym, który nie tylko wszedł na teren Japończyków, a nawet porozstawiał ich po kątach. Kolejny krok, to wszystkie maszyny, jakie powstały na bazie doświadczeń związanych z superbike’iem. To jednak nie wszystko. Średnie GS-y stały się wreszcie naprawdę warte uwagi i nie wyglądają jak zapchajdziura w ofercie. Drogowe boksery, przez lata uważane za szczyt nudy wymieszanej z solidnością, również nabrały kształtów, które zainteresują nie tylko ortodoksyjnych fanów marki. Mnie się one niezwykle podobają. Zresztą spoglądnijcie na zdjęcie powyżej, idealne połączenie tradycji z nowoczesnością.
Myślę, że na podobnym poziomie musimy ustawić Triumpha, który z brzydkiego i biednego kaczątka, będącego cieniem dawnej chwały, stał się marką z chyba najlepszą ofertą dla klienta. Z jednej strony daje nam ogrom neoklasyków, gdzie można wybierać od roadsterów, po przez cafe racery, bobbery, aż po naprawdę terenowe scramblery. Z uwagi na efekt skali, jaki Brytyjczycy zastosowali w tym segmencie, mogli postawić na technikę zarezerwowaną tylko dla neoklasyków. Dzięki temu, klient nie ma wrażenia, że dostaje erzac, czyli jakiegoś taniego nakeda ubranego nieudolnie w retrociuchy. Dalej mamy segment power nakedów, gdzie trzycylindrowce spod znaku Speed Triple’a robią niezwykła robotę. Najtrudniej ma oczywiście Tiger ze swoimi ADV, ale nie słyszę wobec nich, żadnych zarzutów, więc chyba też dają radę.
Kolejnym znakiem czasów jest zadyszka Japończyków. Możecie stwierdzić, że CL500 Scrambler ze zdjęcia to z mojej strony prostacki cherry picking… i będziecie mnie rację. Możecie również stwierdzić, że takie Kawasaki H2R jest najmocniejszym motocyklem na rynku. Tutaj również będziecie mieć rację. Tylko, że tu chodzi o coś innego. Japończycy praktycznie przestali błyszczeć w klasie superbike. Przespali rewolucję elektroniki, która zmieniła reguły w tej klasie. Przestali być już synonimem brutalnej mocy. Dziś Panigale i S1000 RR nie tylko mają podobne parametry, a nawet lepsze! Do tego Europejczycy wciąż robią lepsze i wyrafinowane podwozia. Dziś to Kawasaki, Honda, Suzuki już nie, Yamaha gonią BMW i Ducati.
W innych klasach również. Europejczycy sprzedają emocje, nawet w najtańszych modelach, a przy tym ostatnio stali się podobnie solidni jak Japończycy. Cóż robi Kraj Kwitnącej Wiśni? Wykorzystuje swój nadal gigantyczny potencjał, na budowanie motocykli solidnych i dobrych, ale nie rewelacyjnych. Tutaj tkwi problem. Moim zdaniem, Japończycy nie mają pomysłu na siebie, a rynek dąży w kierunku motocykli drogich i charakternych. No ok, tylko cały ten elaborat zdaje się być nie na temat. Nie do końca. Bez sytuacji jaką mamy, a to tylko jej wycinek, nie odpowiemy na pytanie: Czy będziemy mieć co wspominać?
Owszem! Wiecie co będziemy wspominać? Motocykle spalinowe.
Z tą myślą zostawiam Was w tym wyjątkowym dniu, czyli 1 listopada.
Jeśli doceniasz moją pracę, to możesz mnie wesprzeć tutaj.