Mój upośledzony poradnik zakupowy – (nowe) motocykle z silnikami V2
6 min readPamiętacie jak kiedyś powiedziałem, że nie będę robił poradników zakupowych? No cóż, zrobiłem już dwa, a teraz zrobię trzeci. Sprzedałem się! Życie bywa okrutne. 😛 No ale nie będzie to normalny poradnik, a upośledzony. Dziś weźmiemy na tapet nowe maszyny napędzane silnikiem V2. Dlaczego tak? Od dawna zauważam, że producenci porzucają ten układ cylindrów, a przecież nie ma nic lepszego w jednośladowym świecie. Nie, nie kupuję tego, że współczesne rzędowe dwójki mają przestawione czopy wału korbowego i pracują jak widlaki.
Harley-Davidson Low Rider ST
To jest największy prawilniak, ze wszystkich prawilniaków. Gdy Harley-Davidson zaprezentował ten model pod koniec zeszłego roku dostałem ślinotoku. Po raz pierwszy od dawna pragnąłem jakiejś maszyny z Milwaukee. Podejrzewam, że Low Rider ST w naszym grajdołku nie zrobi kariery, bo ani w ramie nie ma szerokiego laczka, ani to się jakoś nie błyszczy nadmiernie i w ogóle, nie widać po tym sprzęcie, że jest wielki i drogi. No ale patrzcie, jaki tu jest klimat. Toż to lata 70. pełną mańką! Felgi, owiewka, nawet kufry tutaj grają. Tak Amerykanie próbowali walczyć z japońską nawałnicą. Wtedy im nie wyszło, ale dorobili się pięknego wzornictwa. Wreszcie nikt tam nie bredzi o jakimś born to ride, czy sprzedawaniu legendy, a dodawaniu motocykla gratis. Mamy tutaj całkiem przyjemne hamulce, niezłe zawieszenie. Widlak jest tak mocny, jak nigdy wcześniej, generuje 105 KM. Co prawda całość waży więcej niż głaz narzutowy, ale to nie jest problem. Kochałbym!
Ducati Streetfighter V2
Theodor powiedział mi kiedyś, że na drodze clip-ony to idiotyczny pomysł. Theodor się zna. Skoro więc ma być wysoka kiera, to koniecznie musi być power naked, czyli najlepsza współczesna motocyklowa koncepcja. Jeszcze dziesięć lat temu w tej klasie można przebierać wśród maszyn pędzonych na dwa cylindry w układzie V. Obecnie panuje coraz większa bieda. Mamy Streetfightera V2 i KTM Super Duke’a. Austriacki motocykl jest mocniejszy i jeszcze bardziej szalony, ja nie potrafię się przekonać do ich estetyki. Wiem, że genialnie jeżdżą i są totalnie odjechane, jednak no nie mogę tej pstrokacizny rodem z motocykli off-roadowych. Tutaj cały na czerwono wchodzi Streetfighter V2, czyli prawdopodobnie najlepsze Ducati, jakie obecnie można kupić. To znaczy ja tak myślę. Nie ma niestety róży bez kolców, wciąż nie mogę zaakceptować tej przedniej lampy. Co prawda na żywo wygląda dużo lepiej, ale jakoś mnie ona gryzie. Oprócz tego jest sam miód. 153 włoskie ogiery, na drodze więcej nie trzeba, a i na torze możemy sobie nieźle pośmigać. Do tego pierwszorzędna zawiecha, hamulce i elektronika. Kupiłbym bez wahania i poszukał suchego sprzęgła, bo skoro do Mulitstardy V4 można kupić, to i pewnie do Streetfightera również. A krata? Świeć Panie nad jej duszą.
Harley-Davidson Pan America 1250 S
Nie może być współczesnego poradnika, bez sprzętu ADV. Mi nieironicznie ten motocykl się podoba. Jest toporny, wielki i mocny. Fajnie, że Amerykanie mieli tyle odwagi, by go wypuścić. Czy to jednak była tylko odwaga? A może chęć ratowania upadającej marki? Myślę, że bardziej to drugie, ale ja im życzę. Niech to się uda! Świat motocykli bez Harleya-Davidsona byłby jakiś niepełny. Ponad 150 kuców silnika Revolution Max daje radę. Elektronika też. Niestety jest tutaj kilka wpadek. Po pierwsze ten wydech. Tragedia! Od razu bym go wywalił i założył jakiś inny. Co jeszcze? Zawsze mi się śmiać chcę z tego regulatora napięcia pod chłodnicą. Wykończenie miejscami jest takie 4/10. Ja lubię amerykańskie „grubociosanie”, ale w Pan Americe osiąga ono zbyt duże rozmiary. Myślę jednak, że i pod biurowcem i w afrykańskim błocie będzie na nim całkiem przyjemnie. Największa zaleta? Nie jest BMW GS-em! 😉
Inadian FTR 1200
Niewielu pamięta, że ta maszyna narodziła się jako Victory. W międzyczasie marka umarła ale prototyp był na tyle perspektywiczny, że stał się Indianem. Nie przez przypadek, właścicielami obu brandów jest koncern Polaris. To był świetny krok, że nie zakopano tego pomysłu. Po pierwsze, dzięki FTR-owi Indian nie zostanie zaszufladkowany jako skamielina dla starych pryków, którzy młodzi byli w czasach, gdy człowiek stawiał nogę na księżycu. Po drugie, koncepcja FTR-a jest bardzo ciekawa. Nie jest to typowy power naked. Dużo bliżej mu do street trakcera, ale w bardzo nowoczesnym wydaniu. W Europie takich maszyn nie znamy, ale Amerykanie się nimi ścigają od wieeelu lat. 123 KM widlaka chłodzonego cieczą to nie jest wartość, która powala na kolana, ale w tym przypadku liczy się charakter. Każdy kto jeździł tym gadem twierdzi, że jest to twardy skurczybyk. No i o to chodzi. Jest twardo i topornie, czyli typowo po amerykańsku. Tak ma być.
W tym momencie tego tekstu docieramy do najtrudniejszego punktu. Te cztery sprzęty powyżej są jednymi, które naprawdę mnie kręcą, jeśli miałbym pieniądze kupiłbym każdego z nich bez wahania. Kolejnym problemem jest to, że silniki widlaste wśród marek popularnych praktycznie przestały istnieć. Mamy oczywiście Suzuki, które wciąż oferuje SV650 i V-Stroma. Obie konstrukcje są jednak przypudrowanymi modelami, znanymi od ponad 20 lat. V-Strom po upodobnieniu go do legendarnego Biga, wygląda całkiem dobrze i jeśli nie chcemy mieć topowych rozwiązań na pokładzie, to wciąż może być propozycją wartą przemyślenia. Ja bym jednak go nie kupił. Skoro więc nie mogę napisać o markach popularnych, to pozostańmy przy charakterystycznych.
Ducati Desert X
Ducati i off road? No jakoś to się nie dodaje. Warto jednak pamiętać, że rajdówka z silnikiem L2 wygrała kiedyś Dakar. Była to Cagiva, ale w Bolonii mogli się do tej tradycji odwołać. Co prawda nie otwarcie, bo od dłuższego czasu Ducati i Cagiva nie są już jednym koncernem. Nie mamy więc tutaj odniesień bezpośrednich ale wszyscy wiemy o co chodzi. Podoba mi się w tym sprzęcie brak przesady, jakiś umiar. Nie ma tu ogromnej mocy i natłoku elektroniki czy nadmiernych bajerów. W Desert X wszystko wydaje się skrojone na miarę. Rajdowy klimat wylewa się z każdego milimetra. Idealnie połączono kształty z końca lat 80. z nowoczesnym wzornictwem. Gdybym szukał nostalgicznego ADV klasy średniej, to Desert X posiadałby wysokie notowania. Chociaż jest sprzęt, który jeszcze bardziej idzie w oldskul.
Moto Guzzi V85 TT
Jest nim Moto Guzzi V85 TT. Debiut tego motocykla niektórych zszokował. Trzeba przyznać, że w Mandello del Lario poszli po bandzie. Dziś nostalgiczne ADV nie jest niczym nadzwyczajnym, ale te kilka sezonów temu, nikt nie produkował takich wynalazków. Włosi byli pionierami w pewnym sensie. V85 TT nic jednak nie udaje, to jest naprawdę toporna maszyna, która jednym kołem pozostała w latach 80.. Czy to źle? Nie! Wręcz przeciwnie, to może być świetna propozycja dla ludzi, którzy ponad osiągi stawiają klimat. Plusem Gutka jest nigdzie nie spotykana architektura i wyjątkowość. Fabryka w Mandello del Lario to wciąż półmanufaktura, przy której Ducati jest wielkim molochem. Takie maszyny trzeba lubić, by wybaczyć im wszystkie przywary.
Mógłbym w tym zestawieniu umieścić jeszcze kilka Harleyów. Na pewno jest parę Ducati wartych uwagi. KTM zdaje się przestawiać na silniki rzędowe, ale ich flagowy ADV wciąż pędzony jest widlakiem i to nadal gorąca propozycja. Śpieszmy się kupować widlaste twiny, bo już niedługo może ich nie być…
Nazwa Indiana to jest chyba jakaś prowokacja 😉
Poradnik rzeczywiście upośledzony. Harley Davidson FTR? Serio?! Napis na baku nie odpowiada, że coś jest nie tak?