James Compton i co po erze cafe racerów?
4 min readJak pewnie wiecie, albo nie wiecie, tej zimy mam w planach popsuć mojego GSX-a. Nie jestem aż takim wizjonerem, żeby podchodzić do tego z czystą kartką i tworzyć sobie tę wizję od zera. Mój pomysł zakłada historyczne malowanie w stosunkowo nowoczesnym motocyklu. Sam jednoślad ma odkryć swoje mięśnie i zrzucić tłuszczyk. To skłoniło mnie do poszukiwania natchnienia. Nie będę ukrywał, że w ostatnich latach porzuciłem zainteresowanie światem customowym na rzecz młodych klasyków. Dlatego musiałem nadrabiać zaległości, by sprawdzić co dzieję się w szeroko pojętym światku maszyn niestandardowych.
UJM to motocykl, który z jednej strony jest bardzo prosty do przebudowania, za sprawą klasycznych proporcji i stalowej ramy, a z drugiej, bardzo ciężko tak naprawdę nie zepsuć jego charakteru. Największym rakiem jaki trawił przez ostatnie lata ten segment motocyklowego świata, to nagminne przerabianie wszystkich możliwych maszyn na cafe racery. Ja od zawsze miałem chłodny stosunek do nadawania cech kawiarnianych wyścigówek wielkim czterocylindrówkom. Dla mnie wyglądały one po prostu nieszczerze, nieprawdziwie, nie wierzyłem im, a to – moim zdaniem – w przerabianym motocyklu jest rzecz nie do zaakceptowania. Nie na darmo jaramy się chopperami z silnikami Panhead, które zazwyczaj prezentują zerową wartość eksploatacyjną, a zapominamy o takich abominacjach jak Yamaha Virago. Panhead jest szczery w tym czym jest. Yamaha jest tylko nieudolną kopią, erzacem. Tutaj cały na biało wchodzi James Compton i jemu podobni.
UJM-y trzeba zaakceptować. Historia wielkich czwórek z Japonii to przecież wielki poligon do zmian! Maszyny tego typu były pierwszymi Superbike’ami. Dlaczego więc mamy wciskać je w kawiarniane ciuchy? Triumphy, Nortony, to one odnajdują się w tych klimatach, starsze Gutki również, ale nie do cholery japońskie jednoślady! Jedyną drogą jest spoglądnąć na tory wyścigowe z lat 70., a tam motocykle Yoshimury, Moriwaki, innych prywatnych teamów. W tych klimatach UJM-y odnajdują się idealnie. Dodatkowym atutem jest tutaj duże podobieństwo konstrukcyjne UJM-ów z początku XXI wieku i tych z lat 70.. Podstawę do wyśmienitej potrawy mamy więc mamy, trzeba tylko użyć odpowiednich przypraw.
Jak więc to robi Compton? Rozkłada „nieszczęśnika” na części pierwsze, pakuje w niego ogrom pracy, by ostatecznie spreparować swoje dzieło tak, że wygląda ono praktycznie tak jak przed całymi przeróbkami. Genialne! Też tak chcę. Pomijając warstwę technologiczną, która tutaj również jest materiałem na niezły tekst, ale o tym następnym razem. Compton bierze z sylwetki dawnych superbike’ów to, co najlepsze, czyli charakterystyczną owiewkę bikini, ogromny zbiornik i potężny silnik. W okół tego buduje cały wizerunek swojej przeróbki.
Kluczowym punktem każdej kreacji jest nowy zadupek. Moim zdaniem, zanim James osiągnął ten efekt, to zniszczył wiele arkuszy blachy, by potem skończyć na włóknie węglowym. Standardowo ZRX – jak przystało na UJM-a – ma potężny ogon z rączkami do trzymania i wielką kanapą. Tutaj historia nie ułatwia zadania, bo wyścigówki z lat 70. również miały te atrybuty i pomimo wyczynowego charakteru, nadal były dwuosobowe! Montowanie zadupków wzorowanych na współczesnych „ścigaczach” to półśrodek, który raz się uda, raz się nie uda. James wymyślił więc wszystko od nowa, udało mu się idealnie dobrać proporcję i odpowiednio to wszystko dograć. Już na pierwszy rzut oka, całość wygląda jakby była tam od zawsze. Warto zwrócić uwagę, że ogon z siedzeniem jest podwyższony. Dzięki temu linia motocykla jest spójna.
Skoro z tyłu wszystko idzie do góry, to przód, dla odmiany – idzie na dół. We wszystkich projektach mamy nowe zawieszenie, ale nie ono jest kluczem do tej sylwetki. Jest nim obniżenie owiewki i clip-ony. To spore odejście od UJM-owych standardów. Te maszyny zawsze miały wysokie kierownice, nawet w wyczynowych wersjach. James jednak, dzięki takim zabiegom uzyskuje przyczajoną sylwetkę, typową dla współczesnych power bikeów. Jego projekty nawet stojąc wydają się jakby pędziły 200 km/h. Jeśli dodamy do tego klasyczne elementy – owiewka bikini – to mamy w zasadzie oldskulową maszynę zbudowaną według współczesnych standardów. Mózg oglądacza doświadcza więc pewnego rodzaju dysonansu poznawczego. Kreacje Comptona są w zasadzie nie do sklasyfikowania.
A więc geniusz i wizjoner? Nie wiem, na pewno człowiek ze zdrowym i świeżym podejściem. Mam nadzieję, że wielu pójdzie jego śladami. Ja na pewno to zrobię. Może nie postawie na taki wypas jeśli chodzi o zawieszenie i materiały, ale do ogólnego zarysu nowej twarzy mojego GSX-a pomysły Jamesa wpisują się idealnie. Mam wrażenie, że cafe racery się już przejadły. W przyszłości -zostaną tylko czystej krwi „kaffiaki”, a Japońskie maszyny wreszcie odzyskają swoją historię i będą nią cieszyć kolejne pokolenia. Drugim nurtem, który właśnie się nam rodzi, i mam nadzieję zastąpi cafe racery, są customy inspirowane wyścigówkami Endurance, ale to już materiał na kolejne rozważania.
Jeśli podoba Ci się to, co robię, to możesz wesprzeć moją twórczość na Patronite.