youngtimerbike

Historia pisana jednym śladem. Od japońskiej rewolucji końca lat 60., aż po spektakularny wyścig zbrojeń w latach 90..

Z wizytą w NGLT Racing 2020

6 min read
NGLT Racing

Zima to smutny czas dla motocyklistów, ale nie dla wszystkich. Są tacy, którzy ten okres spędzają w garażu tworząc, bądź odtwarzając, mobilne dzieła sztuki. Dla mnie zima to najczęściej czas wzmożonej pracy nad blogiem z przerwami na grzebanie przy motocyklach. Pod koniec zeszłego roku odezwał się do mnie Zoran, prezes klubu NGLT Racing, i zaprosił do Gdańska. Z Zoranem znałem się tylko internetowo, ale niewątpliwe dzielimy razem wspólną pasję. Chociaż on realizuję ją zupełnie inaczej niż ja. Przez dwa dni mogłem obcować z jego motocyklami, a jest ich tyle, że ciężko zliczyć. Podobno jest na pomorzu kolekcjoner, który ma więcej motocykli. Na pewno jednak maszyny zgromadzone przez Zorana są wyjątkowe. Pewnie nie wszystkie je spamiętałem, ale kilka perełek w mojej głowie zostało. Zacznijmy od początku.

 

14.02.2020 

Wyprawa to niesamowita. Trzeba się wyczołgać z piwnicy, zapakować zapasowe skarpetki, kobitę, ojca i gnać przez świat prawie pełnoletnim dieslem. Wydaliłem przez dwie rury wydechowe pewnie kilka kg CO2, sadzy i jeszcze innych substancji typowych dla diesla spełniającego normę Euro 3. Moja „lymuzyna” to jednak dzielny niemiecki niesportowy sedan – czyli najlepsze co się przydarzyło motoryzacji, więc muszę przyznać, że było wygodnie i przyjemnie. 177 kucy pociągowych spisuje się całkiem dzielnie, automat jest odpowiednio leniwy, a komfort akustyczny nadal na wysokim poziomie. Do Częstochowy droga była wysokiej jakości. 140 km/h na budziku, stoner rock w radiu i człowiek nawet nie wiedział kiedy mijały mu kolejne kilometry. Niestety… potem wjechaliśmy na drogę firmowaną nazwiskiem jednego z pierwszych sekretarzy partii, która słusznie już się rozpadła. 100 km męki, dziur, korków i błota. Na szczęście potem (prawie) najdroższa autostrada w Polsce i już byliśmy na miejscu. Dotarliśmy wieczorem. Przywitał nas Zoran i szybko oprowadził po przepastnych włościach klubu NGLT. Czasu było mało, a oglądania sporo… To jednak miało się wydarzyć drugiego dnia.

 

15.02.2020

Poranek, śniadanie i do klubu. Tutaj poznałem osobiście Kamila, jednego z członków, z którym piszemy od dłuższego czasu. Chłopaków zastałem przy stole warsztatowym, na którym pracowali przy silniku Kawy ZXR 400. Dzięki temu mogłem pierwszy raz w życiu przekonać się jak filigranowa to konstrukcja. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie elementy rozrządu: zawory, dźwignie i sprężyny. Po kawie Kamil oprowadził mnie na spokojnie po włościach. Na pierwszy plan oczywiście wybił się rząd ZXR 400. Szczególnie ciekawy był najwcześniejszy egzemplarz z okrągłymi światłami. Dwa kolejne to późniejsze wersje. Jeszcze seryjne, ale kto wie, może i one staną się wyścigówkami na tor. Kolejne egzemplarze to torowi wyjadacze.

Kawasaki ZXR 400

Z zewnątrz może nie wyglądają atrakcyjnie, ale stara prawda mówi przecież, że nie liczy się powierzchowność, a wnętrze, a to we wszystkich tych sprzętach jest jak dzwon. Najciekawszy był jednak sprzęt Kamila, w którym znajduje się… widlasta czwórka Hondy. Kamil twierdzi, że Kawa będzie latała genialnie po torze, a ja mogę mu tylko przyznać rację, bo serce po transplantacji wygląda jakby miało tam się znajdować od nowości. Kolejny sprzęt to motocykl Ivo, syna Zorana. Przy tym sprzęcie poznaje historię kilku wypadków, w tym najbardziej spektakularnego zakończonego pożarem i zniszczeniem silnika. Dla takich rozmów człowiek gnał przez Polskę. Zoran ma kilka pięknie odrestaurowanych BMW, od maszyn przedwojennych, po sprzęty z lat 50. kilka perełek z lat 60. i parę zupełnie współczesnych. Które BMW jest najciekawsze? Kremowa sztuka, która należy do jego żony. Po kilku kopnięciach stary niemiecki bokser ożył. Zaskoczył mnie kulturą pracy i… cichym wydechem. Odpaliliśmy jeszcze kilka maszyn, wszystkie zrobiły to bez protestu. Zastrajkował tylko jeden motocykl – prawie nowy Nine T. Tutaj jednak zawinił rozładowany akumulator.

Mogłem się przysiąść do dwóch Hond CB500, jedną ścigał się Kamil, drugą Ivo w 2018 roku. Maszyny są już na sportowej emeryturze, ale nadal zdolne są skopać nie jeden tyłek na torze. Krótkim czy długim. Więcej o tych sprzętach pisałem przy okazji opisywania teamu NGLT. Do przeczytania tutaj. Po przyglądnięciu tym wszystkim skarbom myślałem, że to wszystko, ale jednak nie. Zoran wziął mnie i pokazał resztę pomieszczeń klubu, a tam… Dwa egzemplarze Moto Guzzi z czterocylindrowymi silnikami. Ducati z rzędowym twinem i rozrządem desmo. Wyścigówka na bazie Yamahy To jednak tylko preludium do tego co miałem zobaczyć na końcu. Była to niepozorna rama, która dla kogoś nieobeznanego będzie zwykłym starym złomem.

Scott

Na zdjęciu powyżej widzicie państwo Scotta Flying Squirrel, wiem nieczęsto u mnie takie cuda, ale ten sprzęt powala swoją konstrukcją. Otóż, jest to dwusuwowy twin ze ślepymi cylindrami, w dodatku chłodzony wodą i smarowaniem wału korbowego olejem odseparowanym od skrzyni korbowej – technologiczne cudo, to mało powiedziane. Scott zdobywał swoją sławę w wyścigach, gdzie łoił wszystkich między innymi w Tourist Trophy. Miałem więc przed sobą na wyciągnięcie ręki kawał motocyklowej historii. Nie ukrywam, że w takich chwilach drżą mi kolana, a głos się łamie. Niestety nie mogłem zobaczyć silnika, ponieważ pojechał do Anglii, gdzie prawie osiemdziesięcioletni fachowiec, podobno ostatni żyjący, sprawi że ten staruszek będzie się legitymował mocą powyżej 50 KM. Mam nadzieję, że będzie dane mi to zobaczyć i usłyszeć.

Laverda

Po obcowaniu z tymi wyjątkowymi maszynami i ich właścicielem, który potrafi z pasją opowiadać o wszystkim. Takie detale jak zbiornik paliwa z Laverdy nie robił jakiegoś większego wrażenia. Chociaż, oprócz motocykli mogłem zapoznać się również ze starymi obrabiarkami, a nawet maszyną do zakuwania puszek z olejem. Wszystko to mnie i moim towarzyszom, sprawiło wiele radości. Ja sam mógłbym obcować z tym żelastwem jeszcze wiele godzin, a słuchanie opowieści chłopaków było bardzo inspirujące. W tym garażu jest materiał na wiele artykułów. Ukoronowaniem dnia był późny i mocno przeciągnięty obiad w pobliskiej knajpie, gdzie poznaliśmy jeszcze żonę Zorana – Annę.

Nglt Racing

Przechadzając się po klubie szukałem najfajniejszego sprzętu jaki tam był. Takie zboczenie chyba. Chociaż nad każdym przysiadałem dłuższy czas. Najciekawsze historie dotyczyły oczywiście wyścigówek. Scott zwalił mnie z nóg, jednak najbliżej mi do tego „skromnie” wyglądającego na tle reszty Triumpha Tigera. Jego silnik urzeka formą, pomimo sporej pojemności to nadal filigranowa maszyna – jeździłbym. Po tym pełnym wrażeń dniu, zaprawionym szczyptą Rakiji, trzeba było wrócić do rzeczywistości. Droga powrotna to tylko formalność, niemiecki niesportowy sedan stanął na wysokości zadania i około 20 godziny znowu byłem w swojej piwnicy. Dziś zaglądnąłem do mojego garażu, gdzie stoją tylko dwie biedne maszyny. Może pora przeglądać ogłoszenia z Triumphami z lat 60…

nglt

Podróże kształcą, to fakt powszechnie znany. Motocyklowe wycieczki również. Odwiedzanie takich miejsc jak klub NGLT to clou realizowania pasji. Rozmowy o motocyklach, obcowanie z techniką i do tego klimatyczne wnętrze, w którym obok zbiornika Laverdy stoi chopper z silnikiem Triumpha, a gdzieś w oddali tokarka z lat 40.. Rząd BMW z całego przekroju produkcji i stadko sportowych 400-tek. Pasja przyciąga podobnie myślących i niech to będzie idealnym podsumowaniem tego tekstu.

 

Zoran, Kamil – dzięki za wszystko i jak już wspomniałem – widzimy się w Brannej i w Poznaniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *