youngtimerbike

Historia pisana jednym śladem. Od japońskiej rewolucji końca lat 60., aż po spektakularny wyścig zbrojeń w latach 90..

Mój Antytop (cz.2), czyli dwa najnudniejsze motocykle w historii

5 min read
Suzuki VL800

Jeśli czytasz tę stronę z uwagi na teksty historyczne, to w tym nie znajdziesz żadnej ciekawej historii. Jeśli szukasz młodych klasyków, to tutaj też ich nie będzie. To kolejny z „artykułów”, który ma trochę popluć jadem, ale oczywiście nie traktujcie moich opinii jak jakieś prawdy objawione. Pamiętać musicie, że piszę to blogowy troglodyta, który w wolnym czasie siedzi przed komputerem, zamiast robić inne ciekawe rzeczy.

Pierwszy „Antytop” dotyczył motocykli jednoznacznie złych, takich które po prostu nie powinny się pojawić w motocyklowym świecie. Tym razem będzie inaczej. Wszystkie przytoczone maszyny to dobre i bardzo często wierne koniki, takie których na co dzień nie zauważamy, ale zawsze możemy na nie liczyć. Jednym słowem – nudne.

 

Honda CBF1000

Honda CBF1000

„Co byś zrobił jakby wybuchła apokalipsa zombie?” – znacie pewnie takie gierki. Ja bym szukał Hondy CBF1000, bo to najlepszy motocykl jaki kiedykolwiek powstał. Wątpicie? CBF-y robią przebiegi jak stare diesle Mercedesa. Z racji, że w ich ramach drzemie silnik z modelu CBR 1000, to CBF potrafi zawstydzić na niejednego króla ortalionu na zdezelowanej Yamasze R6, wystarczy, by jeździec dysponował jakąkolwiek techniką. Jakbym ganiał się z tymi zombiakami, to na pewno mój kręgosłup byłby mi wdzięczny, ponieważ ta Honda jest mega wygodna. Gdy młoda Szwedka walcząca o klimat pozamyka już wszystkie stacje benzynowe, to CBF-ką dojadę daleko, bo ten sprzęt wącha paliwo. A zawsze będzie można gdzieś przecież wymusić trochę życiodajnej cieczy. Narzędzia przymusu schowam w przepastnych kufrach. Apokalipsa zombi będzie pełna zniszczonych miast, a tam będzie raczej ciasno. Nie ma z tym żadnego problemu, CBF jest jak na swoje wymiary bardzo poręczna. Jest to też sprzęt idiotoodporny, który przy minimum obsługi jest nie do zajechania. Na szczęście, apokalipsa zombi się nie wydarzyła, a ja nie muszę szukać Hondy CBF 1000. Co jest z nią nie tak, skoro to bardzo dobry motocykl?

Honda CBF 1000

Moja teoria na temat Hondy (jako producenta) jest znana, ale jeśli jeszcze o niej nie czytaliście, to już ją przedstawiam. Honda jest jak grzeczna studentka, która na trzeźwo jest typową kujonką, najlepszą na roku, ale nudną do bólu. Jeśli jednak czasem zdarzy się jej za dużo wypić, to wychodzi z niej diablica zawstydzająca nawet najbardziej imprezowe dziewczyny. CBF 1000 to ta pierwsza twarz Hondy i choć jest ona w skali nudy niżej niż Deuville, to jednak nadal za wysoko. Muszę w tym momencie pochwalić stylistów za to, że potrafili przy użyciu dość dosadnych środków wyrazu  potrafili stworzyć tak bezpłciową sylwetkę. W drugiej generacji CBF nabrał trochę charakteru, ale nadal jest on jak budyń śmietankowy – wszyscy go lubimy, ale raczej nikt nie uzna go za rarytas. Wiele jest jednak na rynku motocykli, które nie są najpiękniejsze, ale potrafią przyciągnąć czymś. Żeby CBF miał chociaż jakąś przypadłość, albo mega wkurzającą cechę. Nic, normalnie pan idealny. Nie poszedłbym z nim raczej na piwo, ale gdybym musiał uciekać przed zombiakami, to wybór byłyby jednoznaczny.

 

Suzuki VL800 Volusia

Suzuki VL 800 Volusia

Uwielbiam cruisery – naprawdę, nienawidzę tylko tego, co ludzie z nimi robią. Nie będzie to jednak kolejna tyrada o kitach, oparciach, ćwiekach i innych tego typu badziewiach. Dziś będzie o cruiserach poniżej litra i najgorszym (a właściwie najrozsądniejszym) z nich – Suzuki VL800 Volusia. „Poniżej litra nie ma jazdy” – zawsze mnie to śmieszy. Największą radochę w życiu na motocyklu miałem jadąc KTM-em 390 Duke, kurde ale to pięknie jeździło. W przypadku krążowników ta „zasada” ma jednak sporo sensu. Cruiser musi być duży i przewymiarowany, no taka klasa. Ten typ motocykla nie dysponuje osiągami, ani prowadzeniem. To fakt, siła takich sprzętów to pewien luz, ale żeby go poczuć potrzebna jest jedna rzecz – duży i niewysilony silnik, najlepiej V2, ale niekoniecznie. Wielkie tłoki pracują sobie leniwie, ty lecisz 84 km/h, wieje lekki wiaterek i fajnie jest. Z twojej twarzy wydziera pewność siebie, a z silnika morze momentu obrotowego. Lekkie wibracje grubego cielska jednośladu dopełniają obrazka. Tak, ale nie kierwa w małych cruiserach! W tych wynalazkach można się poczuć jak prowadzący kiepskie show w telewizji, który wiecznie musi udawać przesadną euforie.

Suzuki VL800

Nie chodzi tu wcale o parametry, bo gdy porównamy takie VL1500 i VL800 to osiągi są praktycznie takie same. VL800 jest też przyjaźniejszy w użytkowaniu, lepiej się prowadzi od 1500 i lepiej hamuje. Tylko po kiego grzyba mi takie cechy w cruiserze? Jak będę chciał coś, co dobrze hamuje i skręca to kupię jakiegokolwiek naked bike i będzie to robił dziesięć razy lepiej niż wszystkie VL-e razem wzięte. Cruiser to ma być wielki kloc z wielkim silnikiem – koniec. VL800 teoretycznie nie wydaje się mały, ale tylko złudzenie, wystarczy na nim usiąść. Niby mamy tu pękaty zbiornik, grubą kierownice i wielkie siedzenie, ale za cholerę nie można się pozbyć wrażenia, że to wszystko nie jest tam wcale potrzebne, że to tylko poza. Silnik niby też spoko. Jedzie to normalnie, nawet dość żwawo, ale jest grzecznie, nudno i bez żadnej przesady. No tak to nie działa. Cruiser musi być przewymiarowany. To tak jakby kupić klasycznego Cadillaca Eldorado, ale wymiarze w Forda Mondeo i z bardzo dynamicznym silnikiem TSI. Co z tego, że taki zestaw mógłby jeździć całkiem fajnie. Nie po to kupuje się takie samochody.

Suzuki VL800 Bobber

Dla CBF nie ma nadziei, dopóki nie wybuchnie apokalipsa zombi jest to ucieleśnienie nudy, ale… VL800 jest do uratowania. Pierwsze co należy zrobić, to wywalić te kabaretowe plastikowe błotniki (swoją drogą, twardy cruiser z plastikowymi błotnikami – jak ci brodaci i brzuchaci fani „żelaza” są w stanie to przełknąć. :-P). Najlepiej to na początek wywalić wszystko oprócz ramy, zawieszenia i kół. Wtedy ukaże się nam nieduży, ale klasyczny w budowie sprzęt i fajna rama a’la Softail. Następnie należy puścić tę piosenkę w radiu – tu se kliknij. Kolejne kroki skierują nas do sklepu rolniczego, tam trzeba nabyć przedni błotnik z Ursusa C-330, który posłuży za tylny błotnik w nowym wcieleniu Volusi. Ja bym tam przedniego nie montował, ale pan na SKP zadowolony z tego faktu raczej nie będzie. Gdy uda się poskładać to wszystko w całość, warto zainteresować się jakimś niewielkim siodłem i voilà – mamy niewielkiego bobbera, który nie chcę być większy niż w rzeczywistości, który osiągami nie miażdży, ale całkiem fajnie jeździ i wygląda jakby przyszedł do nas z lat 60. Tak to powinno wyglądać, bo cruiser poniżej litra to zło największe z możliwych. 

Tylko czy znajdą się tacy, którzy odkopią tę biedną Volusie spod tych wszystkich kit, szyb i innych badziewi, szczerze wątpię.

 

No, to tyle drugiego antytopu. Jeśli nie zgadzacie się z moimi wypocinami, to zawsze możecie dać temu wyraz na blogu, czy na fanpejdżu.

1 thought on “Mój Antytop (cz.2), czyli dwa najnudniejsze motocykle w historii

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *