youngtimerbike

Historia pisana jednym śladem. Od japońskiej rewolucji końca lat 60., aż po spektakularny wyścig zbrojeń w latach 90..

Batalia o 300 km/h, czyli jak to było z tą Hayabusą i resztą ekipy.

4 min read
batalia o 300 km/h

Miałem w planach inny tekst, ale co się odwlecze to nie uciecze – jak mawiała moja babcia. Dziś jeszcze raz powrócimy do „batalii o 300 km/h”, dlaczego? Dlatego, że ten temat jest zawsze gorący, a przez lata wokół niego narosło wiele legend, półprawd, niedomówień i emocji. Z mojej strony taka sytuacja jest dobra, jest problem – jest ruch na stronie.  Żeby jednak nie odpowiadać każdemu z osobna zrobię wspólną notkę, która – mam nadzieję – rozjaśni sytuację. Tak więc zaczynamy.

Na początek warto sobie zadać pytanie o co tak naprawdę toczyła się walka. Wbrew pozorom nie było to 300 km/h. Motocykle osiągające taką prędkość w latach 90-tych już istniały. 500-tki bez problemu osiągały 300 km/h, dragstery, do wyścigów równoległych, przekraczały tę wartość i to ze sporą nawiązką. Moto Guzzi V8, prowadzone przez Kena Kavanagha, w 1957 na torze Spa rozpędzało się na prostej start-meta do 280 km/h. Warto tutaj pamiętać, że odbywało się to podczas wyścigu, który zawsze wymusza kompromis między przyspieszeniem, a prędkością. Gdyby więc tego Gutka przygotować pod pobicie rekordu prędkości, to 300 km/h w maszynie klasy Moto GP było w zasięgu ręki już w latach 50-tych. Więcej o tym motocyklu możecie przeczytać tutaj. O co więc chodziło tak naprawdę? Walka toczyła się o to kto zbuduje pierwszy wielkoseryjny motocykl zdolny do osiągnięcia 300 km/h na znormalizowanym odcinku pomiarowym (takim jakiego używa się do homologowania pojazdów). Ważną sprawą było to żeby dany motocykl odpowiadał w całości specyfikacji homologacyjnej, a tu kluczowe są nawet takie drobiazgi jak marka opon, że o układzie wydechowym zgodnym z normami nie wspomnę. Pisząc o 300 km/h w drogowym motocyklu należy wspomnieć o Fritzu Eglim, który jako pierwszy zbudował maszynę tego typu. MRD-01, czyli doładowanego potwora z silnikiem Kawasaki Z900. Rozpędził się do 300 km/h w 1979 roku, dlaczego jest tak ważny? Ponieważ posiadał pełną homologację drogową. Więcej o jego historii tutaj. Dlaczego więc Japończycy tak uparli się na to 300 km/h skoro nie mogli być pierwsi, a w świecie jednośladu taka prędkość – w pewnych kręgach – nie była niczym nadwyczajnym? Otóż zbudowanie wyścigówki, która podlega minimalnym regulacjom, to wbrew pozorom nie aż tak trudne zadanie. Dużo poważniej do tematu podszedł Egli, ale z racji tego, że MRD-01 składany był ręcznie, i kosztował chore pieniądze, nie można tu mówić o motocyklu seryjnym. Wreszcie dotarliśmy do lat 90-tych (z uwagi na ograniczone miejsce historia będzie mocno skrócona). Zbudowanie w tamtym czasie motocykla w pełni seryjnego, spełniającego wszystkie normy, i takiego którego końcowa cena będzie się zamykać w jakiś rozsądnych ramach, a do tego jeszcze osiągającego 300 km/h, podczas znormalizowanych prób, to zadanie piekielnie trudne – nawet dla tak wielkich firm jak Honda, Kawasaki czy Suzuki. To właśnie było tak piękne i fascynujące w „batalii o 300 km/h”. Wyciskanie każdego kolejnego kilometra na godzinę, a przy tym napinanie norm do granic możliwości. Do tego same próby dogonienia magicznej liczby 300 km/h. Tamta dekada (i ta walka) popchnęła całą technikę motocyklową w zupełnie nowe rejony, a jej owoce zbieramy do dziś. Myślicie, że inżynierowie nie wiedzieli, że istnieją układy wydechowe bez dbkillerów, czy nie mogli napisać mapy ECU, która da ZX12R, czy Hayabusie, dodatkowe 10 KM? Byli to w stanie zrobić, ale ich pojazd nie spełnił by wtedy norm, a cały wyścig straciłby swój sens bez tych jasno określonych reguł. Ostatecznie to ekipa z Hamamatsu jako pierwsza dotarła do mety wykonując tytaniczną prace. Oprócz tego stworzyli wspaniały motocykl, który zapamiętamy już na zawsze. ZX12R miał potencjał na lidera, mógł być najlepszy, ale presja sprawiła, że się nie udało i to też jest element tej gry. Przenieśmy to na sport. Możesz być najlepszym sprinterem, walczyć o złoto na olimpiadzie, a w ostatnim biegu spadnie ci but ze stopy i przegrasz nie zdobywając medalu. Okrutne, ale taki jest sport i w tym przypadku było tak samo.

Podsumowując. Dziś minęło już 18 lat od tamtych wydarzeń i jedyne co możemy to je wspominać. Jeżeli rozpędzacie swoje Hayki, XX-y, ZX12-tki do 300 km/h (na niemieckiej autostradzie) to ja naprawdę w to wierze, ale weźcie pod uwagę, że tamta „batalia o 300 km/h” to coś więcej niż cyfra na wyświetlaczu, czy prędkościomierzu, to walka z nieugiętymi normami, to walka z konkurentem, to presja czasu, to genialne decyzje, ale i błędne również. Nie odzierajmy tamtych wydarzeń z magii, która niewątpliwe wtedy działała i pchała wszystkich do działania. Nie sprowadzajmy tego do filmiku na You Tube, a cieszmy się tym co nam po tym zostało. Dziś za cenę starego Golfa możecie mieć motocykl, który brał udział w historycznych wydarzeniach, obojętnie czy będzie to Honda, Kawasaki, czy Suzuki, wszystkie one miały potencjał na 300 km/h. Czy obcowanie z maestrią inżynierów nie jest ciekawsze niż przekomarzanie się o to, który był najlepszy? Historię zostawmy historykom bo i tak jej nie zmienimy.

2 thoughts on “Batalia o 300 km/h, czyli jak to było z tą Hayabusą i resztą ekipy.

  1. Szkoda ze Yamaha nie brała udziału w tej konkurencji czy moze sie myle ? co oni wtedy mieli ? YZF 1000R Thunderace ? i pierwszą R1 ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *