Born to be wild… w 2022 roku.
5 min readDźwięk silnika, wiatr okalający łysinę lub zbyt długi zarost, pulsowanie maszyny i długa prosta wstęga. Można napisać – wolność. Czyż nie jest to truizm? Oczywiście, że jest, jesteśmy jednak prostymi istotami i czasem banalne zdarzenia sprawiają, że czujemy się spełnieni. Do niedawna wydawać się mogło, że takie rzeczy są już czymś totalnie przyziemnym i danym nam po wsze czasy. Wydarzenia jakie dzieją się zupełnie niedaleko, każą jednak zweryfikować co jest truizmem, a co nie. Zostawmy światowe problemy i tragedie, na które nie mamy wpływu, a dajmy się ponieść największej cnocie jaką mamy, wolności właśnie.
W Polsce nie istnieje coś takiego jak kultura drogi. Mamy Januszów Anarchii polerujących swe obwieszone rumaki i prężących się na różnego rodzaju zlotach. Sam kiedyś chciałem zostać chopperowcem. Miałem glany, ramoneskę i słuchałem Dżemu. Dziś glanów już nie mam, ramoneskę spaliłem, a dżem lubię malinowy. Bluesa uwielbiam jednak wciąż, po prostu sięgnąłem głębiej w ten gatunek i odkryłem jak pojemny i inspirujący jest.
Jak pewnie zgadliście „kultura drogi” narodziła się w Stanach Zjednoczonych. To kraj, gdzie zawsze wolność ceniona była wysoko. Pod koniec XIX wieku wielkie i dzikie połacie tego wciąż nowego świata, przemierzane były na koniach, gdy narodziły się mechaniczne rumaki, część nomadów przesiadła się na motocykle. Oczywiście te rodem z Milwaukee lub Springfield. Warto wspomnieć, że w tę estetykę wpisana jest historia klubów, jednoprocentowców i różnych wykolejeńców, ale w te rejony nie chciałbym podążać. Lepiej skupić się na meritum – asfaltowej wstędze i jeździe z nogami do przodu. Czy w Polsce można poczuć ten klimat? W dodatku na japońskim motocyklu?
Z reguły wszystko zależy od nas. Zaczyna się od fascynacji. Ludzie wychowani w latach 80. i 90. to ostatnie pokolenia (Jezusie, brzmię jak jakiś stary dziad) które odczuwały zimny podmuch komunizmu i przemian ustrojowych, a więc totalnej beznadziei. Oglądaliśmy za oknem szary świat, a w telewizji kultowe amerykańskie filmy i seriale. Często były one przesiąknięte benzyną i dźwiękiem silnika. Bywały też bardzo naiwne w treści. Nikomu to nie przeszkadzało, każdy z nas chciał wolności. Czasem w rytm pstrokatego Kawasaki ZXR 750, a czasem wielkiej widlastej dwójki chłodzonej wiatrem. Okres nastoletni to czas, który nas kształtuje. Jestem pewien, że większość czytających te słowa swą pasją zaraziło się właśnie w tym okresie życia, tylko nieliczni mentalnie potrafią w niej wytrwać i ją kultywować.
Gdy już dorośniemy, złapiemy pierwszą robotę i wypijemy pierwsze piwo… chociaż z reguły jest to w innej kolejności. Pierwsze piwo, a potem jednak robota. Może nawet poczujemy zapach kobiecego ciała, ale prawdziwe życie zaczyna się, gdy przychodzi czas kupna maszyny, którą zrealizujemy wszystkie rzeczy widziane w durnych amerykańskich filmach. Suzuki Intruder VS1400 to najbardziej szczera i udana japońska wizja motocykla w amerykańskim klimacie. Jeździłem większością sprzętów tego typu i biorę pełną odpowiedzialność za swoje słowa. Siłą Intrudera jest to, że w większości spraw jest beznadziejny i nawet nie próbuje tego ukrywać. Ma silnik z potężnym momentem obrotowym, bardzo przyjemną linię i… to koniec zalet. Oczywiście mamy tu wałki w głowicy (po jednym na głowice) i architekturę daleką od wzorca. Nie można na to narzekać. Japoński kucharz przyrządzający tę amerykańską potrawę, musiał dodać coś od siebie i dodał to, co najlepsze.
W beznadziei cała nadzieja, dlatego motocykl ten odniósł tak wielki sukces. Nikt nie lubi ideałów, krnąbrna maszyna jest bardziej ludzka, przybliża nas emocjonalnie do siebie. To piękno analogowej motoryzacji, która potrafi dać w kość, ale wystarczy dać się ponieść muzyce, którą wygrywa w każdym suwie pracy sporego widlaka. Klimat tworzymy sami, to jak podróżujemy, co robimy z własnym… koniem. Uwaga dygresja – czy wy też nie lubicie jak ktoś własny motocykl określa koniem? No ja nie lubię. Koniec dygresji. Więc może w czasach smartfonów, nawigacji i kwater w hotelach dać się ponieść Polsce nawet nie powiatowej, a wiejskiej? Tak daleko od wielkomiejskiego zadęcia i idealnie wyprofilowanych pod klienta współczesnych bike’ów? Ja jako wieśniak świetnie w tym świecie się odnajduje wręcz instynktownie.
Pamiętam jak w starym Świecie Motocykli czytałem o „Harleyowcach z tamtych lat”. Przytaczane tam były historie młodych chłopaków, którzy w garażach, piwnicach, a nawet we własnych pokojach w bloku, reanimowali WL-ki czy inne duże czterosuwy z demobilu, ze stodoły lub z jeszcze innych miejsc. W opowieściach tych przejawiał się duch rebelii, ale nie farbowanej w chińskie czaszki i tandetne skórzane kamizelki. Ludzie ci żyli w nieprawomyślnym stylu. Po prostu chcieli wolności w kraju, gdzie była ona cyzelowana przez partię. Wielu z nich dziś zasłużenie uważana jest za legendę, ale czy w zalewie współcxesności nie zapominamy o tym co najważniejsze, o swoistym duchu drogi. Obecnie nie musimy o naszą pasję walczyć. Może dlatego tak ciężko ją nam docenić?
Droga to nasza świątynia wijąca się wzdłuż i wszerz po kraju składającym się głównie z wiosek i małych miasteczek, gdzie ekspedientka ze sklepu zna każdego swojego klienta, a pies biegający bez smyczy nie sprawia, że policja blokuje całą ulicę. Urok prowincji najlepiej smakuje na chopperze, japońskim, amerykańskim. Ważne, żeby szczerym. Czas na takim motocyklu płynie inaczej, czujemy więcej, widzimy więcej. Kultura drogi, jazdy bez celu wciąż jest kultywowana, czy jednak w tym szalejącym świecie, gdzie nakazy ścigają się z zakazami, zawsze tak będzie? Nie wiem, nie chciałbym się jednak obudzić kiedyś ze świadomością, że silnik spalinowy jest zakazany, a rozbicie namiotu na dziko sprawi, że w najlepszym razie wylądujemy dołku.
Intruder może być genialnym przenośnikiem do tego świata, który wciąż gdzieś tam jest, gdzie wielka polityka, zmiany społeczne, nakazy i zakazy nie docierają, lub docierają w małym stopniu. Nogi do przodu, dźwięk widlastego olejaka i analogowy aparat. Swego rodzaju podróż w czasie. Dopóki tłoki wykonują ruch posuwisto-zwrotny, dopóty będą ludzie, którzy się tym jarają, to kultura drogi przetrwa, bo wolność to przecież truizm i coś co po prostu jest.
Zakończmy klasykiem:
Get your motor runnin’
Head out on the highway Looking for adventure In whatever comes our way
Michał dzięki za inspirację. Może kupię nową ramoneskę. 😉
?
Nie wiem, jak się łata litrem w trasy typu cbr lub vfr ale kusiłoby mnie do większych prędkości,. Pozycja plus bryła moto kusi mnie do odkręcania na moim nakedzie. Chopsy hipnotyzują dźwiękiem, tak jak pisałeś nogi do przodu i jeb**c resztę. Inna bajka, inny kuzwa gatunek literacki, a tez dwa koła. Wszędzie się dziś spieszymy, a na chopsie się nie da szybko 😆😆