Tossa R Last Samurai
3 min readSuzuki Bandit to synonim motocyklowej nudy. Dwukołowy odpowiednik Volkswagena Golfa. Maszyna służąca po prostu do jazdy, taka bez fajerwerków i jakichś nadmiernych emocji. Przez wiele lat na rynku producent rozmywał charakter tego sprzęta, co doprowadziło nas do takiego, a nie innego spoglądania na niego. Niewielu pamięta, że w pierwotnych założeniach Bandzior miał być czymś, co dziś nazwalibyśmy współcześnie power nakedem. 600-tka w chwili premiery może nie wyrywała z butów, ale mogła być uznana za całkiem dynamiczny motocykl. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy na rynku pojawił się Hornet i Fazer. Bandit z prawie stukonnymi sześćsetkami nie mógł się mierzyć. Deficyt mocy był zbyt duży.
Po trzech dekadach od debiutu tego Suzuki ma ono grono wielu fanów. Są nawet tacy, którzy doszukują się w nim klasyka, ale ja aż taki odważny nie będę, choć wiekowo oczywiście status ten mu się należy. Dziś wczesne Bandity są w bardzo nieciekawej sytuacji rynkowej. Z uwagi na niską cenę trafiają one w ręce ludzi, którzy nigdy nie powinni mieć klucza w ręku. Z tego powodu stan techniczny wielu z nich jest opłakany. Na szczęście nie ma w Banditach jakiejś bardzo skomplikowanej mechaniki i praktycznie każdego grata, który jest prosty, można odbudować. Kwestia rozbija się o to, czy ma to sens. Zostawmy te rozważania na inny termin.
Wielu uważa, że największym atutem wczesnych Banditów jest ich silnik. Wszyscy kochamy Olejaka, ale w 600-tce mocno go wykastrowano. Dla mnie największym plusem wczesnych modeli jest garbata rama, która ma ogromny potencjał tuningowy. Wywodzi się ona bezpośrednio z motocykli wyczynowych z końca lat 70. i 80. Zalążki tych konstrukcji możemy znaleźć już w wyczynowym TR750 z 1972. Wizualnie bardzo podobna rama znalazła się w legendarnym XR69.
Ekipa Tossa R postanowiła z tego skorzystać. Nie postawili oni jednak na uwielbiane przeze mnie retro racery, a na coś co mógłbym określić jako neo cafe racera. Nie będę ukrywał, że nie jest to moja ulubiona szkoła budowy customa, ale nie oznacza to, że jej nie doceniam. Jest to kreacja w stylu „niby zmieniono niewiele, ale tak naprawdę to zupełnie inny gad”. Osią całej przeróbki okazała się właśnie rama i to wokół niej budowano całość nowej twarzy najnudniejszego Suzuki ostatnich lat.
Dociekliwi bardzo szybko zauważą, że w tylnej części stalowa rama została mocno odchudzona. Zniknęły tylne sety, mocowanie wydechów i wszystkie zaczepy zadupka. Minimalizm ogona podkreśla kanapa z garbem. W części silnikowej najprawdopodobniej wszystko jest seryjne. Fajny klimat wprowadza barwa, która jest bardzo charakterystyczna dla wczesnych Banditów. Nie wiem czy w silniku nastąpiły jakiekolwiek zmiany. Przyjmijmy więc, że jest to 600, choć pewności nie mam.
Z przodu mamy klasyczny widelec i ja to szanuje. Nie jestem fanem pchania wszędzie, gdzie się da USD. Fajnie prezentują się tarcze pochodzące z GSX-R750. Nadają one klimatu wczesnych lat 90.. Cały układ wydechowy pokryto bandażem izolacyjnym. Zakończono go minimalistycznym tłumikiem SC Project. Ja wybrałbym coś bardziej w klimacie lat 90., ale wtedy zaburzona byłaby czysta linia tylnej sekcji.
Jeśli miałbym się przyczepić do czegoś, to byłaby to przednia lampa, która wygląda dość tanio. Jest to jednak szczegół nie wpływający na całość projektu. Twórcy idealnie dobrali resztę szczegółów. Napis: „SUZUKI” na zbiorniku przywodzi estetykę lat 80. i ośmiobitowe komputery. Ma coś w sobie bez cienia wątpliwości. Tossa nazwał swe dzieło Last Samurai. Na pewno udało mu się wydobyć to, co najlepsze z Bandita bez popadania w groteskę. Najgorszą rzeczą jaką można zrobić motocyklom japońskim z lat 90. to robienie z nich na siłę Brytyjczyków z lat 60.. Tossa zatrzymał się na latach 80.. Podkreślił ramę i silnik. Dodał pewne delikatne odniesienia do nurtu streetfighter i to wystarczyło. Czasem mniej znaczy więcej.