Hazan Motorwork KNTT1200
3 min readMotocykl customowy to niezwykle szerokie pojęcie. Często im bardziej odchodzimy od seryjnej sylwetki, tym łatwiejsze staje się pójście w groteskę. Jeśli budujemy maszynę, która ma porażać swoją formą, to stąpamy po cienkim lodzie. Oddziela on dwa światy. W jednym możemy zyskać uwielbienie, w drugim, wzbudzić salwy śmiechu. Wejście na ten level tworzenia dwukołowej kreacji wymaga odwagi, poczucia stylu i duszy artysty. Czy w tym projekcie się to udało? Sprawdźmy.
Twórcą tej maszyny jest Max Hazan, który zajmuje się zawodowo budowaniem customowych sprzętów. Już krótkie spojrzenie na jego portfolio udowadnia, że człowiek ten nie podąża utartymi szlakami. Cóż więc wymyślił w przypadku tego sprzęta? No cóż, poszedł po bandzie. Wpadł na pomysł retro racera z silnikiem H-D Knucklehead, żeby było ciekawiej, połączył on kilka epok. Trudniej się chyba już nie da.
Zacznijmy od silnika. Knucklehead to silnik legenda, pomnik swojej epoki. Zaprezentowano go w 1947 roku. Był to pierwszy big twin OHV z Milwaukee. Jego architektura naznaczyła amerykańskiego producenta. Wszystkie klasyczne big twiny są jego bezpośrednimi następcami i mają z nim wiele wspólnego. Widlak ten nie jest kojarzony ze sportem, a nawet jeśli już, to widzimy go w ramie bobbera, którego forma faktycznie narodziła się w pewnym sensie z chęci poprawy osiągów. Max wsadził go w ramę racera, który odnosi się do czasów wybuchu japońskiej rewolucji.
Sam silnik nie pozostał seryjny. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, Max zamontował dwa przednie cylindry. Pozwoliło mu to na włożenie dwóch gaźników. Idealnie wygląda otwarte sprzęgło z łańcuchem. Wiele części mechanicznych nie posiada osłon. Wzmacnia to tylko sportowy klimat. W przypadku ramy Max najprawdopodobniej musiał użyć spawarki i zrobić wszystko sam, chociaż uczciwie przyznaje, że żadnej informacji nie znalazłem na ten temat. W każdym razie, udało się zbudować bardzo kompaktowy kręgosłup, który idealnie odpowiada tym, jakie pojawiały się w wyczynowych prototypach w latach 70.
Przechodzimy do zawieszenia. Tutaj klimat eksperymentalnych maszyn z lat 70. wylewa się z każdego milimetra. Felgi to klasyka gatunku, która zawsze wzbudza we mnie zachwyt. Dalej hamulce z podwójnymi zaciskami. Nie sądzę, by było to podyktowane czymś więcej niż względami estetycznymi, ale dzięki takim detalom duch epoki ma się świetnie. Wahacz wydaje się być ordynarny i na pierwszy rzut oka niepasujący do reszty. Nic bardziej mylnego. Prototypowe wyścigówki nigdy nie porażały subtelnością. To oko puszczone w stronę tamtych maszyn. Centralne resorowanie w oczach wielu to atrybut współczesnych jednośladów, ale warto pamiętać, że właśnie półwieku temu rodziły się te koncepcje.
Zdjęcie z góry ukazuje idealne, kobiece wręcz, kształty KNTT1200. Wąska „talia”, delikatne krągłości i blask polerowanego aluminium. To z kolei ukłon w stronę lat 60.. Po wybuchu japońskiej rewolucji do głosu zaczynały dochodzić laminaty. W latach 50. i 60. wyścigówki często miały poszycie wykonane z aluminium, które bywało polerowane. Tak, jak w przypadku tej kreacji. Niezaznajomieni z tematem mogą pomyśleć, że twórca sięgnął groteski i zrobił błyskotkę, ale ten krok musiał być przemyślany i jest to kolejny hołd, który został oddany dawnym czasom. Najciekawszym elementem jest wydech. W 2022 roku umieszczenie go pod zadupkiem nie szokuje. Ileż już takich maszyn widzieliśmy? Tylko, że jeśli Max obracał się w klimatach lat 50.-70., to wtedy takie rozwiązania pojawiały się tylko w wyczynowych dwusuwowych 500-tkach. Mi ułożenie wydechów przypomina raczej MV Agustę F4 750. Czyżby Max chciał również zahaczyć o lata 90.? Kto go tam wie…