Yoshimura Tribute by Black Sheep Garage, czyli kolejne spełnione marzenie.
6 min read30 lipca 1978 roku o godzinie 19:32 na prostą startową toru Suzuka wjechało czerwone Suzuki GS1000 Yoshimura Racing. Za jego sterami siedział wycieńczony ośmiogodzinną walką Wes Cooley. Po 194 okrążeniach zakończyła się pierwsza edycja najważniejszego długodystansowego wyścigu w Japonii i tej części świata. Historia ta jest pełna heroicznej walki, nieoczekiwanych zwrotów akcji i napięcia, które kumuluje się do ostatniej sekundy. W Hollywood, by tego lepiej nie napisano. Jeśli chcecie ją poznać, kliknijcie tutaj. Jak na ironię, dziś niewielu pamięta o tym sukcesie „niejakiego” Pop’sa Yoshimury, gościa który chciał się zemścić na wielkim przemysłowcu. Zrobił to w stylu, który sprawił, że jest dla mnie jedną z najjaśniejszych postaci historii pisanej jednym śladem. Odkąd zacząłem zgłębiać się w biografię Yoshimury moja fascynacja tym człowiekiem wciąż rosła. W Polsce jednak Yoshimura to ta firma od tłumików. Nie! Yoshimura to jeden z najważniejszych kreatorów powojennych wyścigów maszyn drogowych. Dla mnie to ojciec Superbike’ów. Pierwszy akt tej opowieści napisały lata 70., drugi jednak wydarzył się całkiem niedawno, opowiem wam o tym jak narodził się mój pierwszy customowy motocykl będący hołdem dla faceta, którego historię musicie znać jeśli mienicie się motocyklistami. Zapraszam!
GSX-a kupiłem w 2016 roku po czterech latach dokoptowałem mu – lekko przez przypadek – Bezwartościowe Ducati. Włoszka skradła moje serce. Bydlak z Japonii poszedł trochę w odstawkę. Długo zastanawiałem się co począć z tym sprzętem. Lubiłem go, technicznie też był ogarnięty „jeść nie wołał”, ale chemia gdzieś uleciała. W lipcu 2020 roku naprawdę byłem bliski sprzedaży. Chciałem kupić Kawasaki ZXR 400 i zrobić z niego torówkę (nadal mam to w planach), ale szkoda mi było pozbywać się mojego UJM-a, o którym przecież przez lata marzyłem. Postać, która odegrała kluczową rolę w tej historii (poza Yoshimurą) poznałem przez przypadek. Mowa oczywiście o Bartku z Black Sheep Garage. Na samym początku mojej przygody z Ducati pomógł mi oswoić się z Włoszką. Jednak bardzo szybko zaczęliśmy pisać sobie o tym co nas kręci w jednośladowej zabawie. Wiem, że głupio to zabrzmi, ale poczułem jakąś chemię, nadawaliśmy na bardzo podobnych falach. Rozmawiając, pisząc z Bartkiem czuje jakbym znał go całe życie, a tak po prawdzie to widzieliśmy cztery razy i ani jednego piwa jeszcze razem nie wypiliśmy.
Podzieliłem się z moimi wątpliwościami co do Suzuki. Początkowo chciałem go tylko przemalować, żeby po prostu coś zmienić, ale Bartek od razu wyczuł potencjał. Pokazałem mu, że jestem fanem sprzętów Jamesa Comptona. Oboje zgodziliśmy się, że są mega kozackie. Jakoś tak delikatnie dojrzewałem do tej decyzji i Bartek też. Ja bałem się, że może mnie nie stać na takie zabawy, on miał zapchany kalendarz do czerwca. Chyba jednak oboje tego chcieliśmy, tylko musieliśmy dojrzeć do tego tematu. Nikt tego nie wie, ale do momentu przekazania kluczyków miałem wątpliwości czy warto to robić. GSX przecież sam w sobie staje się młodym klasykiem, pozbawienie go oryginalności może się na mnie zemścić. Uznałem jednak, że Pop Yoshimura musi zostać upamiętniony, że zwycięstwo na Suzuce to megahistoria i ja tę historię chce mieć na wyciągnięcie motocyklowej rękawicy.
Maszynę zawiozłem na kołach w dniu moich 33 urodzin. Tak się składa, że moim motocyklowym życiu urodziny są często przełomem. Po tym jak GSX został w Żywcu pisałem z Bartkiem bardzo często, ale o dziwo niewiele o tym jak ma ta GSX wyglądać. Zgodziliśmy się, że musi posiadać pierwotne barwy Yoshimury, a więc jednolitą czerwień i naklejkę na zbiorniku paliwa i kipieć duchem lat 70.. Z miejsca odpadły więc wszystkie wyrafinowane materiały takie jak karbon. Układ wydechowy miał nawiązywać do oryginału lekkim prymitywizmem, ale być stosunkowo współczesny, czarny mat był koniecznością. Wszelkie widelce USD nie wchodziły w grę. Miało być sportowo i oldskulowo. Ten balans został zachowany w stu procentach.
W lutym dostałem zdjęcie ogołoconego GSX-a z przeciętą ramą. „Nie ma odwrotu” – pomyślałem. Znowu strach mieszał się z podnieceniem i oczekiwaniem. Słowa do tego tekstu układam od trzech miesięcy, a nadal nie jestem w stanie ich sobie sklecić w całość. Co zostało zmienione? Na początek zadupek, dla którego zbudowano filigranową ramę pomocniczą. Sam ogon jest dziełem Bartka od początku do końca. Zachował schowek i choć nie ma on takich wymiarów jak wcześniej, to nadal jest pojemnie. Tylne światło pochodzi z Kawasaki ZX-9R Ninja. Najwięcej pracy zajął przód, chociaż niewiele tu widać. Koncepcja wymagała przesunięcia lampy i owiewki. To pociągnęło za sobą obniżenie zegarów. Teraz najważniejsze – clip-ony. Ja ich nie chciałem, Bartek się uparł. Z natury nie jestem stanowczy, uległem… i to był genialny ruch. Mój pomysł to numery, które są zgodne z wyścigówką startującą na Suzuce. Na zbiorniku upamiętniliśmy zwycięstwo w tamtym wyścigu. Tłumik to Yoshimura RS-3, w której zachowaliśmy wytarte logo. Detal ten mnie rozpier… Nie, nie będę przeklinał, ale wiecie o co mi chodzi. Największy problem był z hamulcami.
Oryginalne pompy nie są zbyt urodne. W pierwszej opcji pomyślałem, żeby zastosować te elementy z GSX-R 1000, ale one okazały się tak samo paskudne jak te fabryczne. Idealnie przypasowały z… Ducati 748. Tutaj jednak, niejaki Theodor, którego znają wszyscy Ducatisi z naszego kraju, zasugerował żeby kupić nowsze. Tak stałem się właścicielem promieniowych pomp z Ducati 1098. Miały być w idealnym stanie, niestety nie były. Miały pourywane gwinty i brakowało kluczowych elementów. „Baryłek” popychających tłoczki. Tutaj znowu Theodor przyszedł z pomocą i zwymiarował te elementy, które wykonał tokarz. Nie było również czujnika stopu. „Żaden problem” – pomyślicie. Problem i to spory. Tutaj Bartek musiał improwizować. Zastosował ciśnieniowy i uświadomił mnie, że takie cuda w ogóle istnieją. Techniczne aspekty jednak opiszę następnym razem.
Dziś zobaczyłem go w pełnej krasie. Wiedziałem, że Bartek się spiszę, ale i tak nie byłem gotowy na to, co zobaczę. To jest zupełnie inny motocykl. Po moim dawnym GSX-ie nie ma już śladu. Czuć w nim ducha Yoshimury. Jest prosty do bólu, może nawet trochę prymitywny, ale taki ma być! Jego silnik ma możliwości większe od zawieszenia i ramy, nowa pozycja zmusza do większej symbiozy z maszyną. Za sprawą pomp poprawiły się hamulce. Jedynie promień skrętu urósł do niewyobrażalnej wartości. Moje pierwsze kroki były niepewne, ale gdy wczułem się w klimat to nie chciałem z niego schodzić. Teraz to taki narowisty byczek, który ma wciąż ochotę brykać. Pierwsze odkręcenie manetki to uślizg i krecha na asfalcie. Znowu kocham tę maszynę.
Bartek powiedziałeś dziś, że BSG ma poruszać duszę. Udało ci się, jesteś prawdziwym artystą w swoim fachu. Trochę jednak żałuje, że ta przygoda się skończyła…
Jeśli chcecie przerobić swój motocykl, to ja lepszego adresu jak Żywiec Łączna 28 nie znam.
1 thought on “Yoshimura Tribute by Black Sheep Garage, czyli kolejne spełnione marzenie.”