Mój upośledzony poradnik zakupowy – motocykle w cenie Motorynki.
7 min readMiał to być jeden tekst, a w cyklu: „Mój upośledzony poradnik zakupowy” powstało już dziewięć artykułów. Dwa z nich proponowały sprzęty w cenie naszych polskich pereł przemysłu jednośladowego. Dziś trzeci! Dwa poprzednie, a właściwie dziewięć poprzednich, możecie przeczytać tutaj. Bierzemy na tapet znienawidzoną przez jednych i kochaną przez innych – motorynkę. Cen tego wynalazku nie rozumiem. W przypadku Junaka możemy stwierdzić, że odrestaurowanie go kosztuje tyle samo, co cenionych jednośladów legendarnych marek. No i szczeciński produkt był największym powojennym motocyklem w Polsce. Jestem w stanie zrozumieć tę argumentację. W przypadku motorynek nie jestem. Najdroższa jaką znalazłem jest wystawiona za 20500 zł. Nie wierzycie? Sprawdźcie tutaj.
Jak zwykle będę również szukał na portalach zagranicznych. Tutaj zaokrąglimy sobie sumę do 4500 Euro i 4700 Dolarów. Zaczynamy!
Yamaha FZR1000 Genesis – rok: 1990, przebieg: 57915 km, cena: 3490 Euro
Widzicie tę Yamahę? No przecież cudowna jest i tańsza niż motorynka z ogłoszenia. Sprzedawca chce za nią niespełna 3500 Euro, czyli 16000 zł. Dwa okrągłe światła robią robotę. Kompozycja kolorystyczna z czerwonym, przełamującym szarą całość, paskiem również prezentuje się ciekawie. Pod owiewką dwudziestozaworowiec o mocy 143 KM. Nie jest idealna. Jeśli spoglądniecie na zdjęcia z ogłoszenia, to jest tam parę rysek i wgniotek, ale umówmy się, to jest sprzęt mający trzy krzyżyki na główce ramy. Myślałem, że przedni błotnik jest tutaj nieoryginalny ale spoglądnąłem sobie na zdjęcia z epoki… no i niestety jest. Tutaj bym coś zmienił, bo wygląda to słabo. Świetny jest za to zadupek. Chyba najmniej oczywisty japoński sport z tamtych czasów. Dlatego bym brał. Link do ogłoszenia tutaj.
Yamaha V-Max – rok: 1990, przebieg: 24000 mil, cena: 17900 zł
To jest motocykl, którego się boję. Nie, nie ze względu na jego moc. Myślę, że po ponad dekadzie doświadczenia jakoś bym sobie poradził, choć mój skill nie jest najwyższych lotów. Boję się V-Maxa ze względu na rozczarowanie, jakie może mnie dopaść, gdy będę go dosiadał. Jest to jeden z bohaterów mojego dzieciństwa, a tych jak wiadomo czasem nie warto poznawać. Dziś chciałbym jednak spróbować. Muszę się Wam przyznać, że kiedyś prawie taką Yamahę kupiłem ale moja rodzicielka, dysponująca połową budżetu, się nie zgodziła. Moja Mama czytała gazety porozrzucane po całym domu i doskonale wiedziała, że ten silnik ma ponad 140 KM i zawieszenie z plasteliny, a hamulce rodem ze 125.. Nie uważała, że 22 letni ja będę tym wszystkim rozsądnie dysponował. Ostatecznie dołożyła do Intrudera VS1400. Ten egzemplarz przykuł moją uwagę totalnie czystą formą i fajnym wydechem Laser. Nikt go nie zwieśniaczył dodatkami, albo handlarz pozbawił ten sprzęt wątpliwej jakości dodatków. Co prawda piszę on, że sprzedawany przez niego towar ma „129 km”, ale ma 24 tysiące mil, czyli 38400 km. Jeśli chodzi o konie mechaniczne, to albo jest to wersja zdławiona, albo znów jest w błędzie. W każdym razie, no łechce czułe miejsca i jest sto razy mocniejszy od motorynki. Ogłoszenie tutaj.
W ramach dygresji. Tutaj link do wahacza do motorynki, który został wyceniony na 225 zł. Jakby co, to ja mam wahacz do Suzuki GSX1400 za 200, gdyby ktoś był chętny.
Wracajmy do tematu.
BMW R1100 RT – rok: 2000, przebieg: 43100 km, cena: 3990 Euro
Wiecie o tym, że jestem kryptofanem motocykli BMW? Wiecie, jeśli czytacie moje wypociny. Jeśli już miałbym poznawać urok bawarskich maszyn, to konieczne są do tego cycki. Ależ grubiański dziś jestem. Żeby było jasne, chodzi mi o silniki typu bokser, które są charakterystyczne dla tego producenta, a nie o to, co na pewno mieliście na myśli. Nie jestem ortodoksem, akceptuję też inne układy cylindrów w sprzętach z Monachium. R1100 RT jest typowym przedstawicielem dizajnu końca XX wieku, czyli mamy tu mdłą i bezkształtną bryłę, która pomimo tego, może być miła dla oka. Jest to prawdziwy turystyk o umiarkowanej mocy, ale moim zdaniem, z silnym parciem na przyszłego youngtimera. Jeśli chcecie coś takiego zamiast motorynki, to klikajcie tutaj.
Ducati 900 SS – rok: 1994, przebieg: 50000 km, cena: 4199 Euro
Wiecie, że to jest pierwszy raz gdy w jakimikolwiek artykule pokazuję Ducati 900 SS vel. „Papuga”? Trzeba to naprawić. Przed państwem uczciwa 900. w swej najczystszej formie. Jeśli chcecie rozpocząć przygodę z klasycznymi Ducatami, to nie ma lepszej opcji. SS łączy prostotę z wyrafinowaniem włoskiej kuchni. Brzmi dziwnie. Już tłumaczę. To jest w gruncie rzeczy bardzo logicznie zbudowany jednoślad ale według pokrętnej logiki Włochów. Żeby przy nim pracować, potrzebujecie średniej jakości skilla mechanicznego, serwiskówkę (to jest konieczne), telefon do Theodora Barańskiego i 165 ściągaczy. Do tego trochę cierpliwości. Jeśli już zrozumiecie ten język projektowania, to jest super. Nawet rozrząd Desmo będzie do poskromienia. Jak to jeździ? Bardzo energetycznie i mechanicznie. Ktoś stwierdzi, że topornie, a ktoś inny, że cudownie. Nie jest to motocykl dla każdego ale jak szukacie fajnego egzotyka, który nie zabije portfela, to bierzcie. Kupicie taniej niż motorynkę. Sprawdźcie w tym ogłoszeniu.
Aprilia SL1000 Falco – rok: 2000, przebieg: 36350 km, cena: 2890 Euro
Skoro jesteśmy już we włoskich klimatach, to może ta Aprilia? Około dwudziestoletnie maszyny tej marki z reguły są warte prawie nic, a wciąż oferują wiele. 118 KM zaklęte w widlastym silniku, to wciąż fajny wynik. Austriacki twin Rotaxa nadal robi robotę, a jego moc stosunkowo łatwo można podnieść do poziomów pierwszego Tuono, czyli o jakieś 10 KM więcej. Stylistycznie Falco nie jest dziełem sztuki, jednak może się podobać. Ja jestem tego żywym przykładem. Na pokładzie macie hamulce Brembo i zawiechę USD. W tamtych latach było to zdecydowanie ponad standard. Wiem, że te motocykle mają kilka irytujących przypadłości, ale któż ich nie ma? Perfekcja jest nudna. Jeśli chcecie poznać bliżej tę maszynę, to klikajcie tutaj.
Honda VFR 700 RC24 Interceptor – rok: 1986, przebieg: 60000 km, cena: 14800 zł
Interceptor! INTERCEPTOR! No i wszystko jasne. Tutaj ogłoszenie.
Honda GL1500 Goldwing – rok: 1988, przebieg: 132800 km, cena: 19900 zł
Ten motocykl ma tak synthwave’owy klimat, że kupiłbym go tylko po to, żeby robić mu zdjęcia, przesadzać z fioletowym filtrem i wrzucać na Instagram. Swoją drogą, moje instakonto macie tutaj. Jest to też pierwszy sześciocylindrowy Goldas w historii. Muszę się przyznać, że uwielbiam ten silnik. Jest aksamitny i mocny, a do tego przyjazny jak duży bernardyn. Niekoniecznie o motocyklu myślę patrząc na niego ale inżynierowie Hondy stworzyli genialny piec. Fajnie też potrafi zabrzmieć. Pewnie przebieg powyżej 100 tysięcy kilometrów sprawi, że ominiecie ten egzemplarz. Będzie to błąd. Jeździłem Goldasem, który na budziku miał 600 tysięcy kilometrów. Wciąż wyglądał dobrze, a każdy z 56 przycisków działał. Nie ma się czego obawiać. Jeśli chcecie przemierzać świat w rytm hipnotyzującej muzyki synthwave, to tu zrobicie to po królewsku. Link do ogłoszenia.
Kawasaki ZX10 Tomcat – rok: 1988, przebieg: 66000, cena: 4393 Euro.
Pierwszym z hiperbike’ów dziś określa się Kawasaki ZZR1100 i choć ja nigdy nie stwierdzę, że „Zygzak” jest motocyklem nudnym, bo nie jest i nigdy nie był, to chyba palmę pierwszeństwa powinniśmy przekazać jego poprzednikowi, czyli ZX10 Tomcat. Ten model żył bardzo krótko i nie zaistniał w głowach fanów. Przez wiele lat o nim zapomnieliśmy. Dziś zdaje się powracać jako pełnoprawny klasyk i świadectwo minionej epoki. Stylistycznie, moim zdaniem gniecie. Jest nawet ciekawszy niż następca pod tym względem. Osiągi ma gorsze, ale wciąż jest to narzędzie, które potrafi się niezwykle szybko przemieścić. Niestety ten egzemplarz jest zdławiony do 101 KM. Mam jednak nadzieję, że powrót do pełnej mocy będzie możliwy i niedrogi. Stawiam, że jest 9,5 raza szybszy od motorynki. Jeżeli chcecie go kupić, to klikajcie tutaj.
Harley-Davidson Sportster 1000 XLH – rok: 1983, przebieg: nie sadzę, że prawdziwy, cena: 3960 Euro
Już myśleliście robaczki, że nie będzie Harleya w tym upośledzonym poradniku. Otóż nie, znalazłem Sportstera tańszego od motorynki! Jest to Ironhead! Wiecie co to jest Ironhead? Ironhead to jest rozum i godoność bikera. Ok, zgodzę się, nie jest to najpiękniejszy egzemplarz, ależ jakie tu są możliwości. Toż to jest materiał na genialny projekt. Ja bym robił trackera albo wyścigówkę. Wy możecie zrobić co chcecie, jeśli go kupicie. W oryginale bym go nie zostawiał, bo jednak paskudny to twór. Ja bym brał, a jeśli wy też, to klikajcie tutaj.
Chyba już obraziłem wszystkie polskie jednoślady, wiec misja jest spełniona. Następny upośledzony poradnik będzie opowiadał o tym, które roczniki Hondy Hornet warto kupić i opisywał typowe usterki dla tego modelu.
Żartowałem! Znowu pewnie wpadnę na jakiś durny pomysł i będę wokół niego budował narrację. Cieszycie się?
Jeśli tak, to możecie mnie wesprzeć tutaj. Jeśli nie, to też możecie. 😉