Harley-Davidson – nowości.
4 min readJako, że jestem fanem włoszczyzny, to możecie pomyśleć, że traktuję firmy z tego kraju pobłażliwie i wybaczam im wiele w myśl: „miłości do włoskości”. Nic z tych rzeczy! W przypadku sprzętów wywodzących się z Półwyspu Apenińskiego, jestem niezwykle surowy, często wytykam rzeczy, które mi się nie podobają. Jest jednak marka, dla której jestem niezwykle pobłażliwy. Jest nią Harley-Davidson. Mogę nawet stwierdzić, że maszyny z Milwaukee, to moje guilty pleasure, chociaż nie, ja tam lubię Harleye po prostu i się tego nie wstydzę. Nie lubię tylko parareligii spod znaku „born to ride”. No więc, Amerykanie pokazali kilka nowości, z których przynajmniej trzy wzbudzają we mnie pożądanie. No to sprawdźmy, co tam mamy.
Na pierwszy ogień Fast Johnnie!
Jeśli nie jesteście zaznajomieni z tym, jak w Milwaukee tworzy się „nowe” maszyny, to już tłumaczę. Raz na jakiś czas powstaje naprawdę nowy jednoślad, co roku jednak, marka wprowadza „nowe” modele, które różnią się szczegółami. Kolejny żelazny punkt, to budowanie wokół tego wszystkiego odpowiedniej otoczki. No i oczywiście tutaj mamy te aspekty spełnione. Mitem, który stoi za niebieskimi Harleyami jest maskotka nazwana „Fast Yohnnie”. Marketingowcy przywrócili pamięć o prosiaku należącym do Raya Weishaar’a. Zwierzątko to, było maskotką zespołu Harleya-Davidsona w latach 20. XX wieku. Dziś jego wizerunku używa współczesny team H-D. No i przyszedł czas, żeby „świnka’ wyjechała na cywilne drogi.
Zaczynamy od najlepszego współczesnego Harleya. Przed państwem motocykl sportowo-turystyczny made by USA. Jeśli weźmiemy japońskie i europejskie standardy tego typu maszyn, to na pewno nie jawi nam się przed oczami coś na kształt wielkiego cruisera z kuframi. Jednak to sprzęt z kraju długich prostych i ograniczeń do 55 MPH, tam sport definiuje się inaczej. Moim zdaniem wszystko jest idealnie skrojone. W ramie siedzi silnik Milwaukee Eight 117. Mamy tu rozrząd OHV i moc na poziomie 105 KM. Nie jest to duża wartość, jak na współczesne standardy, ale jak na Harleya z klasycznym big-twinem, to poziom wręcz niewyobrażalny, jeszcze do niedawna przynajmniej. Zawieszenie USD i hamulce to również nie byli stali bywalcy w motocyklach z Milwaukee. Stylistycznie Low Rider ST idealnie trafia w moje gusta. Mamy tu bezpośrednie odniesienia do lat 70., a ja uwielbiam tę dekadę w motocyklizmie. Złote felgi trochę się gryzą z niebiesko-białym lakierem, ale czuć jakiś sportowy flow, nawet jeśli powstał on tylko w głowie marketingowców.
Low Rider ST to maszyna sportowo-turystyczna, natomiast teraz moi drodzy poznacie sprzęty semi-wyczynowe. Można śmiało napisać, że to takie Ducati 916 SP naszych czasów, a więc Street Glide ST i Road Glide ST. Sportowe baggery, które są maszynami „homologacyjnymi” dla wyścigówek „King of the Baggers”. Jak tu nie kochać Amerykanów? No nie da się. W przedstawicielach serii Touring malowanie to prezentuje się o wiele lepiej, jak w Low Riderze. Milwaukee Eight, który napędza te gady generuje 103 KM. Na sucho każdy z tych baggerów waży ponad 350 kg. Jednak idący pełnym ogniem V-twin OHV brzmi jak myśliwiec z czasów II wojny światowej, za to uwielbiam te maszyny, a tabelki nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Aha, malowanie to inspirowane jest kulturą muscle carów. No i super, bo to na pewno są muscle bike’i, choć takie lekko pokryte tłuszczykiem, ale każdy z nich naprawdę jest po srogiej kuracji odłuszczającej. Chociaż chyba jednak ćwiczono je na masę, a nie rzeźbę.
Wcieramy we włosy brylantynę i siadamy na Highway Kinga.
Nie ma nic bardziej przaśnego niż wielki, chromowany cruiser z ogromną szybą. Tylko, że jak coś takiego robi Harley-Davidson, to człowiek ma ochotę puścić sobie jakąś nutę Elvisa Presleya, ubrać kurtkę niczym Marlon Brando w The Wild One, czarne okulary i ruszyć nieśpiesznie ku pustyni Nevada. Japończycy nie potrafią w cruisery, wiem bo każdego z nich spróbowałem. Na dużych Harleyach naprawdę czuje bluesa. Ja nie wiem jak to działa, może to prostu autentyczność tych maszyn. Highway Star jest limitowaną odmianą Road Kinga. Mamy tutaj estetykę przełomu lat 50. i 60. w takim stężeniu, że czekałbym na jakiś Kryzys Kubański, gdybym z tym motocyklem chwilę poobcował. Odwołania do wczesnych Elektr są tutaj na każdym kroku no i bardzo dobrze. Nawet ta barwiono na czerwono szyba jest boska.
No i na koniec – amerykański imperializm.
Kojarzycie może takie zdjęcie, jak WL-ka wyjeżdża z głębokiego okopu? Zrobiono je pewnie w latach 40.. Jest ono moim koronnym argumentem dla wszystkich malkontentów, którzy marudzili, gdy Pan Amercia została zaprezentowana. Harley robił sprzęty ADV zanim to było modne. Ja byłem zakochany od samego początku w tym sprzęcie. Amerykanie trafili z brutalizmem stylistycznym w dziesiątkę. Silnik Revolution Max, to naprawdę świetna jednostka napędowa. Wiem, że ten H-D nie jest tak dzielny w terenie jak KTM Adventure, tak gadżeciarski jak BMW R1250 GS, ale ma swój styl i choć wpadek wykończeniowych trochę tu jest, to jest to jedyny motocykl ADV jakiego pragnę. Od początku jednak mówiłem, że zaraz po kupnie pomalowałbym go w klimaty a’la Harley-Davidson WLA. No i Amerykanie to zrobili, teraz jest kompletny. Wersja ta nazywa się G. I. Sepcial i ma uczcić amerykańskich wojskowych. No i git!
Trochę się martwię, bo całe życie wyśmiewam strategię marketingową „born to ride”, a łapie się na inne strategie, które mi spece z Milwaukee podsuwają.
Wiecie co?
Get your motor runnin’
Head out on the highway Looking for adventure
Co ty gościu palisz i pijesz wychwalać wieśniackie późne baroki rodem z cepeli dla jeszcze większych pozerów co za chlopaka roweru nie mieli a na stare lata pp zarobieniu trochę grosza w januszeksie kupili ten badziew.na szczęście inne marki przestały robic te gówna typu crusier
Przestały bo nie umiały, a H-D potrafi. 😛