Yamaha RD350 Kenny Roberts Tribute
4 min readŻółto-czarne wyścigowe barwy Yamahy to jedna z ikon historii pisanej jednym śladem. Muszę przyznać, że w moim prywatnym rankingu mają one bardzo wysokie notowania. Szczególnie przypadają mi do gustu limitowane serie współczesnych drogowych wyścigówek ubrane w te kolory. Jednak każdy prawdziwy facet wie, że najgorętsze sprzęty w historii grają w rytm dwóch taktów. We współczesnym świecie wypuszczenie przez jakąkolwiek dużą fabrykę nostalgicznego dwusuwa sprawi, że bogowie ekologizmu zaczną grzmieć wegańskimi piorunami. Na szczęście mamy maszyny, które wyprodukowano w czasach, gdy prawo było bardziej liberalne i – przynajmniej na zachodzie – było w nim ciut mniej ideologii.
Yamaha umiała w dwusuwy od wczesnych lat 70.. Jej talenty szczególnie widoczne były we wszystkich klasach Moto GP. To ta firma odebrała prymat hegemonowi, czyli MV Aguście, w klasie 500. Wszyscy, którzy znają historię marki, doskonale wiedzą, że choć w sporcie radziła sobie świetnie, to nie przelewało się to na rynki cywilne. W pierwszej połowie lat 70. na rynek trafiła seria RD350, która w swojej klasie miała bardzo dobre recenzje, ale mikra pojemność nie przynosiła wielkiego prestiżu. W lata 80. dwusuwowa 350-tka została zastąpiona przez model RD 350 LC, który przyniósł sporo nowinek głównie jeśli chodzi o układ jezdny, ale to materiał na zupełnie inną opowieść.
Właśnie RD 350 LC z 1985 stało się bazą do tego projektu. Trzeba przyznać, że wybór był dość odważny. Ten motocykl sam w sobie jest już klasykiem i choć nie jest jakoś bardzo mocno ceniony, to dwusuwy w ostatnich czasach na rynkach weteranów mają dobry czas i ich ceny mogą rosnąć. Zostawmy jednak te dylematy, je może rozwiązać każdy sobie sam. Ja jako psychofan retro racerów jestem zachwycony. Za tym projektem stoi ekipa Nitro Cycles.
RD350 LC w swoich czasach miał opinię bardzo dynamicznego sprzętu. 47 KM i 140 kg masy własnej (na sucho) robiło robotę. Po trzydziestu siedmiu latach jednak według właściciela, który jest również odpowiedzialny za przeróbkę, był to po prostu mały sprzęt sprzed dwóch epok. Co można zrobić z takiej maszyny? Motocykl, który przypomni dawne wyścigówki i ikonicznego zawodnika. Przecież to jasne. Tutaj nawiązywano do Kennego Robertsa. Nie muszę Wam tłumaczyć kto to jest chyba, a jeśli tego nie wiecie, to się wstydźcie! Antonio Testillano podczas budowy postanowił skorzystać z najlepszych kanonów, czyli maksymalne odchudzenie i jak najlepszy układ jezdny.
Z oryginalnego bodykitu nie zostało tutaj nic po za zbiornikiem paliwa. Zanim jednak ekipa Nitro Cycles wzięła się za wygląd, skupiła się na układzie jezdnym, który w latach 80. robił robotę, ale w 2021 roku był raczej śmieszny. W tym aspekcie postanowiono na współczesne komponenty. Po rozebraniu całości ukazała się rama, którą koniecznie należało pozbawić niepotrzebnych już punktów mocowania oryginalnych części. Podcięto wstępnie tylną część. Z uwagi na podobne gabaryty zastosowano przedni widelec wraz z hamulcami z Aprilii RS250. Mamy tu więc element USD i czterotłoczkowe zaciski Brembo, które całkiem nieźle radzą sobie z moim Ducati ST2, więc w dużo lżejszej konstrukcji na pewno robią robotę. Falowane tarcze moim zdaniem nie dodają uroku. Ciekawe są natomiast koła, które również pochodzą z Aprilii.
Wahacz wydaje mi się dziwnie znajomy, ale nie potrafię sobie przypomnieć z jakiego motocykla pochodzi. Nie dotarłem do informacji czy są tu jakieś zmiany w silniku. Na pewno mamy układ wydechowy Arrow, który muszę przyznać, wygląda cudownie. Oczywiście wisienką na torcie są tutaj owiewki. Zaadaptowano zestaw z modelu TZ500, który nijak nie pasował do ramy i zbiornika. Zadania nie ułatwiał fakt, że sprzęt miał mieć homologację drogową.
Ekipa wkomponowała niezbyt zgrabną kwadratową lampę w czaszę owiewki. Myślę, że można by to zrobić lepiej. Na szczęście na całość projektu to nie wpływa. Subtelne lusterka wyglądają natomiast dobrze. Minimalistyczne kierunkowskazy ukryto powyżej przedniej lampy… tylnych się nie dopatrzyłem, ale gdzieś tam na pewno one są. Barwę i naklejki wzorowano na maszynie Kennego Robertsa z 1978 roku, gdy zdobył on pierwszy tytuł mistrzowski. Kto by pomyślał, że mała 350-tka może być aż tak efektowna…