Harley-Davidson Sportster 2021 – legenda utracona…
7 min readStwórz sobie wyznawców, zadowalaj ich, generuj dla nich potrzeby, bez których oni nie potrafią funkcjonować. Marketing to wielka rzecz, tak wielka, że potrafi tworzyć mity, których wielu pożąda. Harley-Davidson jest najbardziej mityczną marką ze wszystkich. Są motocykle, obok których rodzi się grono „wyznawców”. Ducati na przykład, ale nic nie dorówna Harleyowi i otoczce jaka wokół niego się narodziła. Autorem tej całej aury nie jest duch wolności, dusza zaklęta w amerykańskich maszynach czy jakieś tam „Born to Ride”. To wszystko wymyślił Willy G. Davidson gdzieś w latach 70.. I zrobił to kierwa genialnie! Niestety czas nie stoi w miejscu, a młodzi gniewni stają się starymi marudnymi… Statystyczny klient Amerykanów przekroczył już 60-tkę, a to nie wróży dobrze na przyszłość. W Milwaukee wreszcie się chyba zorientowali, że trzeba się troszkę odmłodzić. Oczywiście spotka się to z oporem tych „prawdziwych” harlejowców, ale na to nie poradzimy nic.
W 1957 na rynek wszedł mały motocykl, który miał zatrzymać brytyjską nawałę. Po wojnie Triumphy, BSA i Nortony zaczęły się zadomawiać na amerykańskiej ziemi. W zamyśle „mały” V2 miał im odebrać klientów. Udało się średnio, a gdy Japończycy pod koniec lat 60. weszli do gry, Sportster nijak nie prezentował się sportowo. Przez lata zepchnięty do roli pobocznego typoszeregu dla big twinów, miał łatkę tego gorszego Harleya. Niesłuszne, dawne Sporcaki były szczerymi i prostymi motocyklami, w których biło wielkie serducho. Ja uwielbiam chłodzone wiatrem modele, ale szczerze przyznam, że w 2020 były one jakby z innego świata… tego dawnego, prostszego chyba lepszego. Mamy 2021 rok, w Milwaukee zbudowanego nowego Sportstera, osobiście czułem się jakby mój ukochany pies odszedł. Podchodziłem do tej maszyny nieufnie, bo „to już nie będzie to samo” i wiecie co? To nie jest to samo, ale czy to coś złego? Najważniejsze pytanie, czy duch marki się broni? Ja to sprawdziłem, wam też polecam.
Pod salonem w Katowicach byłem przed 12-tą. Stał obok głównych drzwi, na dwie godziny miał być mój. Jeśli było coś, co mi się nie podobało, to były to warunki. Ja, wieśniak, nienawidzę jeździć motocyklem po mieście, a po dużym wręcz nie cierpię. No ale cóż, życie nie może być idealne przecież. Chłopaki mnie kierowali na autostradę. Po autostradzie nie lubię jeszcze bardziej jak po mieście. Pierwsze wrażenie – jaki on jest kompaktowy. Dla mnie to plus, nie lubię krowiastych motocykli. Odpaliłem, tryb „road” ruszam i… nie ma podnóżków. No cóż, nie jeździłem z nogami do przodu z pięć lat. Od samego początku zaintrygowało mnie brzmienie nowego V2. Nie ma ono oczywiście nic wspólnego z dawnymi silnikami, ale to nic nie szkodzi. Do tego jednak jeszcze wrócę. Wyjechałem na drogę i skierowałem się na A4 w kierunku Wrocławia. Na początku niemrawo, bo nie ufałem oponom, asfalt był zimny, a liście, które się na nim znajdowały, co prawda wyglądały urokliwie, ale już widziałem oczami wyobraźni jak perłowy lakier zdziera się na asfalcie. Wyjazd na autostradę, zmieniłem tryb na „sport”, zapiąłem „trójkę” i odwinąłem manetkę… W tym momencie byłem kupiony. Maszyna agresywnie wyrwała do przodu, a w średnim zakresie obrotów wydała mi z tłumików taki wrzask jak Phil Anselmo za swoich najlepszych lat. Rozpędziłem się do prędkości nieprzepisowej i nawet nie wiało zbytnio, co mnie zaskoczyło. Szczerze, jednak mój zmysł wieśniaka kazał mi zjechać z autostrady. Musiałem znaleźć jakieś normalne boczne drogi. Zjechałem na „czuja” i trafiłem. Las, winkle, dziury – jestem u siebie.
Zmieniłem na tryb „road” i na nim pozostałem już prawie do końca, gdyż wydawał mi się spokojniejszy i bardziej odpowiedni na takie drogi. Przy umiarkowanej jeździe Sporciak jest potulny i cruising nie jest dla niego tematem tabu. W niższym zakresie obrotów nie czułem szarpania ze strony napędu, pomimo tego schodzenie poniżej 3000 nie do końca mi odpowiadało, gdyż na odwinięcie manetki widlak reagował ospale. Powyżej tej granicy dynamika była idealna. Wyprzedzanie maruderów to żaden problem, ale warto jednak zredukować. Na gorszych drogach dawał mi się we znaki mizerny skok tylnego zwieszenia. No cóż, nie spodziewałem się, że będzie inaczej. Przód z kolei jest dość miękki. Tutaj dochodzimy do dwóch największych minusów. Pierwszy to przednia opona, która jest niepotrzebnie aż tak szeroka. Wydaje mi się, że to ona była sprawczynią początkowego oporu maszyny do wchodzenia w zakręt, a potem walenia się do środka. Dziwne uczucie, ale można się przyzwyczaić. No i hamulec. Pierwsze zadziałanie jest ostre i zjadliwe, ale im dalej w las tym gorzej. Koniecznie musi mieć drugą tarcze.
Gdzieś między Katowicami a Tychami jechałem sobie nieśpiesznie przez las i chłonąłem jesienną atmosferę. Wiatr owiewał mój integralny kask, wbijał się pod niego gdzieś w okolicy krtani. Pięknie, dawno nie czułem takiego luzu, aż tu nagle – jeb! Jakiś czerwony komunikat – „no zepsułem”, pomyślałem. To jednak „tylko” rezerwa. Nie wiem jaką on ma pojemność zbiornika, a nie chce mi się sprawdzać, więc nerwowo zacząłem wypatrywać stacji. Na szczęście ją znalazłem, zatankowałem całe 8,37 litra. To był kulminacyjny punkt wycieczki, zaczął się powrót do salonu. W nawigacji wciąż miałem włączoną opcję „unikaj autostrad”, więc z lasu pokierowało mnie na miasto. No ale cóż, trzeba sprawdzić wszystko. Przeciskanie się w korkach szło mi sprawniej niż na GSX-ie i Ducati. Wysoka kiera, wąska talia, konkretny „wygar” byłem królem i nawet mi się podobało. Warto w tym momencie dodać, że Sportster 2021 nie jest delikatny i taki na „klik” jak japońskie motocykle. Czuć w nim tę fajną toporność, ale jest ona jakby przefiltrowana przez współczesne standardy. Dodaje to charakteru i cieszy mnie, że projektanci o to zadbali, a może to nie był zabieg celowy i oni inaczej nie potrafią? Nieistotne, takie małe rzeczy są ważne.
W mieście naprawdę Sporciak to rozrabiaka, za którym oglądają się wszyscy. Postanowiłem się wgłębić w menu i wyłączyć TC, na chwilę. Ustawiłem się pod światłami na pole position i przyjąłem pozycję jakbym startował na „ćwiartkę” (musiałem strasznie głupio wyglądać), jedynka, tryb sport, obroty na 3000 i czekam. Obok stał typ w Volvo XC90 – „będziesz moim przeciwnikiem” – pomyślałem. Nie wiem czy on sobie zdawał sprawę, ale to ja dziś jestem królem miasta. Żółte, zielone – strzał ze sprzęgła i wyrwał Amerykaniec do przodu jak rażony prądem. Tylne koło straciło przyczepność, ale tendencji do unoszenia przodu nie było. To rasowy dragster. Soudtrack przy tych moich wygłupach był jak Slayer grający koncert przed pijaną publiką w latach 80.. Puls 140, Volvo zniknęło za horyzontem, na liczniku 70 km/h. 😉 Ten sprzęt lubi to! Zdecydowanie to lubi. Wpadłem w centrum Katowic w szczycie. Pozostałem jednak na trybie „sport”. Tempo raczej z tych bardziej dynamicznych, ale bez szaleństw. Mknąłem między wieżowcami i czułem się jak Mickey Rourke w czołówce „Harley-Davidson & Marlboro Man”. Chciałem nawet zatrzymać się przy jakiejś przydrożnej stacji, żeby obić gęby rzezimieszkom, którzy terroryzowaliby piękną ekspedientkę, ale jak na złość, żadnej stacji przy drodze nie było. Ostatnim punktem programu był tunel. Zapięta 'dwójeczka”, odpowiednia ilość miejsca na lewym pasie zostawiona. Wjechałem, odwinąłem, zadygotał tyłem, z tłumików prymitywne „wrrrr”, mijane sztuczne oświetlenie i czerwona poświata. Tak, to jest to. Nowy Sportster porusza serce i dusze.
Nowy Sportster nie jest motocyklem idealnym. Malkontenci na pewno zauważą niezbyt urokliwy wspornik tablicy rejestracyjnej. Wykonanie również mogłoby być lepsze. Harleyowe konserwy raczej się nim nie zainteresują, to tylko ich strata! Czy Harley-Davidson Sportster utracił swój dawny charakter? Zdecydowanie tak. To nie jest już motocykl w tamtych klimatach. Dawny Sportster odszedł i nigdy nie powróci. Nowy jednak buduje własną legendę. Jak ja to widzę. Mamy tu nowoczesny sprzęt, który czerpie z historii marki tyle, ile trzeba. Spójrzcie na kształt. Toż to tracker pełną gębą. Wielu psioczy na wydechy. Tutaj się nie zgodzę, dirt-trackowe wyścigówki właśnie tak mają poprowadzone rury wydechowe. Największą siłą tej maszyny jest jednak nowy silnik. Moc, w najmocniejszym trybie, brutalny charakter i ta iska trashmetalowego prymitywizmu. Tak się buduje amerykańskie motocykle. Jeśli odwiniesz manetkę zostawiając czarną krechę na asfalcie, a w głowie zadudni ci gardłowy ryk z wydechu i nie drgnie coś w twej duszy, to odstaw go i kup coś innego. Sporciak to brutal, który nie chcę toczyć się w paradach, a na widok kity i frędzli na pewno się zjeży.
To już nie jest „Get your motor runnin’ Head out on the highway” a bardziej: „Gimme fuel, gimme fire Gimme that which I desire” i o to właśnie chodzi. Sportsterze witamy w XXI wieku, rozgość się i zostań z nami na wiele lat.
PS. Podobno są tam jakieś gadżety elektroniczne, można go połączyć z telefonem, ale ja się nie znam, nie próbowałem tego robić. Zdecydowanie wolę pojeździć.
Motocykl udostępnił mi salon Harley-Davidson w Katowicach, ich fanpage możecie znaleźć tutaj.
Świetny wpis, gratuluję. W pełni zgadzam się z tezami dotyczącymi marketingu. Jak dla mnie – są mistrzami świata w temacie „rycia beretu klientowi”. Ich handlowcy muszą przechodzić naprawdę dobre „pranie mózgu” żeby być tak przekonujący. I nie nabijam się z nich, HD ma taki pomysł na biznes – sprzedajemy legendę, motocykl jest w gratisie. Są w tym naprawdę świetni. Ale jak sam zauważyłeś, czasy się zmieniają i do głosu i do grubego portfela doszło zupełnie nowe pokolenie – legendę może i kupią, ale chcą też motocykla, którym można poruszać się bez specjalnych wyrzeczeń, z elektronicznymi wspomagaczami i co najważniejsze, nie wyglądającego jak kupiony w salonie, który jest skrzyżowaniem muzeum, Cepelii i odpustu. W HD chyba w końcu to zrozumieli. Jako klient nie jestem ich „targetem”, ale obecna stylistyka nowych motocykli naprawdę mi się podoba, i trzymam kciuki za ich obecność w EU. Szkoda mi tylko marki Buell, którą kupili i pogrzebali, pomimo całej innowacyjności i nowoczesnej stylistyki, która była jej znakiem firmowym. Nawiasem mówiąc/pisząc, pomiędzy salonem HD, który użyczył Ci motocykl do testów, a stacją Shell, krótko bo krótko ale kilka lub kilkanaście lat temu funkcjonował salon Erik Buell Racing /EBR/. Miałem okazję być tam i jak na razie jedyny raz oglądać nowe motocykle Buell.
A swoją drogą, zastanawiam się, jak wyglądałaby sprzedaż HD bez tej całej legendy, która ma się nijak do realiów EU i obecnych czasów…