Metric Customs Ironhead Dniepr Sidecar
3 min readDruga połowa XX w. upłynęła pod znakiem Zimnej Wojny. Dwa wielkie mocarstwa walczyły o hegemonię w świecie, a Europę podzieliła Żelazna Kurtyna, która jedyną oficjalną lukę miała w Niemczech. To tam w Berlinie na przeciwko siebie stali komuniści i kapitaliści. W motocyklowym świecie było podobnie. Socjalizm miał swojego boksera, o niemieckim rodowodzie, który przez całe lata miał militarne kalosze, zawsze był gotowy do walki – tak jak radzieccy żołnierze niosący „dobro” robotniczej ideologii. Z kolei, w USA liczyła się wolność, wybijana w rytm widlastego chłodzonego wiatrem twina. Dziś nie ma już Żelaznej Kurtyny, wolność, dziś – w dobie pseudo ekologicznej histerii – też jakby jest mniejsza. Te jakże odmienne światy spotkały się i połączyły w jeden fenomenalny motocykl. Miejscem gdzie to się stało był pewien mały garaż w… Berlinie.
Metric Customs to firma, która przez lata specjalizowała się w usprawnianiu radzieckich bokserów. Z czasem zaczęły się przeróbki, od drobnych, do całkiem sporych. Pomysł na ożenienie amerykańskiego silnika z radziecką technologią zrodził się w głowie Richarda (właściciela firmy). Wszyscy pukali się w czoło gdy się dowiedzieli o tej idei, ale podobno do odważnych świat należy. No i się zaczęło.
Pierwszym krokiem było wybranie odpowiedniej jednostki napędowej. Big Twiny nie wchodziły w grę, z racji gabarytów, ale i mocy która mogła nadszarpnąć układ jezdny. Wybór padł na Ironheada. Kompaktowe wymiary (jak na amerykański silnik), stosunkowo duża pojemność i odpowiednie parametry. Richard kupował serce tej maszyny w częściach, kompletując tylko najlepsze podzespoły. Trud się opłacił. Na hamowni widlak wydusił z siebie 60 KM, co podobno pozwala na osiągnięcie 130 Km/h z wózkiem bocznym, a jest to wartość godna podziwu, gdy przyglądniemy się układowi jezdnemu tej bestii.
Prawdziwe problemy zaczęły się gdy trzeba było dostosować ramę, która przecież była projektowana pod zupełnie inny silnik i przeniesienie napędu, i zawieszenie. Richard chciał uzyskać sylwetkę klasycznego bobbera, do którego dołożono wózek. Koncepcja intrygująca jak jędrne piersi Marty Wierzbickiej, ale nijak nie komponująca się z radziecką technologią. Położenie tylnych amortyzatorów zmieniono z suwakowego (pionowego) na mocno pochylone. Nowy jest również wahacz, który pozbył się punktów mocowań wału kardana. Z przodu zadomowił się amerykański Springer. Reflektor pochodzi z Dnipera. Koła to główny element nadający odpowiedniego klimatu. Zbiornik paliwa może niektórym kojarzyć się z kreacjami Indiana Larrego.
Rama wózka – a co za tym idzie cała gondola – została obniżona razem z motocyklem. Błotnik został przycięty i również obniżony, tak żeby lepiej komponował się z sylwetką gondoli. Wykończenie tej maszyny to połączenie surowego stylu gołego metalu, ze stylowymi mosiężnymi dodatkami w lekko steampunkowym klimacie, ale na szczęście maszyna w żadnym aspekcie nie przekracza granicy dobrego smaku. Proces tworzenia tego sidecara to była droga przez mękę. Połączenie socjalizmu i kapitalizmu nie było możliwe. Jednak technika nie potrzebuje ideologii. Sprawny mechanik jest zrobić praktycznie wszystko, a gdy jeszcze ma zmysł estetyki? To wtedy rodzą się takie cuda jak ten sprzęt.