AC Sanctuary RCM-251 Kawasaki Zephyr
3 min readW latach 70-tych nastąpił swoisty skok technologiczny w motocyklowym świecie. Wtedy to w japońskich fabrykach powstały najbardziej klasyczne dziś, i wciąż mocno niedocenione, maszyny. Pierwsza była, jeszcze pod koniec lat 60-tych, Honda ze swym legendarnym modelem CB750. To właśnie ten jednoślad zdefiniował wygląd nowoczesnego motocykla. Rzędowa „czwórka” i stalowa kołyskowa rama. Parametry japońskich agregatów z tamtych lat nawet dziś wyglądają dobrze, czego nie można napisać o układach jezdnych. Te są archaicznie i śmiesznie. Jest jednak firma, która zachowuje styl „Japońców”, przywraca im dawną świetność, i daje coś czego im zawsze brakowało – porządne podwozie. Firma ta gościła na moim blogu wielokrotnie i jeśli mam być szczery uwielbiam każdy ich projekt. Motocykl, który chce dziś opisać nie pochodzi z lat 70-tych, a 90-tych. Jest to poczciwy Zephyr, czyli sprzęt, który odnowił pamięć o herosach z dawnych lat i zapoczątkował modę na neoklasyczne naked bike’i – zrobił to na początku – wspomnianych już – lat 90-tych. Dziś po prawi 30 latach od rynkowego debiutu sam stał się materiałem na klasyka. Oto projekt RCM-251, który tchnął w ten motocykl nowe pokłady zajebistości (jakby w wersji fabrycznej było ich mało).
Zephyra w dobrym stanie można w Polsce kupić za 8-9 tys zł, jednak ten egzemplarz wart jest dziesięć razy więcej. Skąd ta astronomiczna cena, skoro maszyna wygląda z grubsza normalnie? Tutaj liczą się szczegóły. Po pierwsze – zawieszenie. W pełni regulowany widelec Ohlinsa i bardzo efektowne półki SP. Wielu pewnie będzie się dziwić dlaczego za tę cenę nie dostajemy odwróconego widelca? Otóż kłóciło by się to z klasycznym charakterem sprzęta. Po drugie – 17 calowe felgi OZ-Racing dedykowane modelowi ZRX1200. Po trzecie – hamulce. Czterotłoczkowe zaciski Tarox i 320mm tarcze Sunstar, to idealnie dobrany zespół. Z tyłu średnica tarczy nie jest może tak ekstremalna jak z przodu, ale „racingowy” wahacz sprawia, że i ta część motocykla wygląda potężnie. Sam układ jezdny to nie wszystko. Tuner popracował również nad jednostką. Zaaplikował jej ostrzejsze wałki rozrządu i nowe gaźniki. Inne są osłony, o odpowiednią temperaturę dba akcesoryjna chłodnica oleju. Całości dopełnia tytanowy układ wydechowy NITRO RACING.
Gdy RCM-251 osiągnął techniczną doskonałość trzeba było zrobić coś ze stylistyką. Tutaj nie było miejsca na eksperymenty. Malowanie to wariacja na temat dawnego stylu. Jest ono jednak dużo bardziej wielowymiarowe i moim zdaniem idealnie komponuje się z całością. Przepastna kanapa pozwala wygodnie rozsiąść się nie tylko jeźdźcowi, ale i plecaczkowi, co w dzisiejszych naked bike’ch zdarza się rzadko. Wskaźniki prezentują prosty do bólu klasyczny styl. Co ciekawę, prędkościomierz wyskalowano tylko do 180km/h, a to z tego względu, że wszystkie pojazdy sprzedawane w Japonii są ograniczone do tej prędkości. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to byłyby to ordynarne zbiorniczki wyrównawcze. W tak drogim motocyklu trochę to nie przystoi. Kierunkowskazy również nie są najwyższych lotów. Może i się czepiam, ale ta maszyna kosztuje ponad 80 tys. zł.
AC Sanctury nigdy nie zawojuje motocyklowych konkursów elegancji. Sprzęty z tej stajni to dzieła dla koneserów. Przecięty zjadacz chleba nie doceni ich pracy. Śmiem twierdzić, że nawet dla dużej części motocyklistów będzie to zwykła stara „Japonia”. Tylko ktoś kto czuje big bike’i doceni te sprzęty i będzie w stanie czerpać z nich radość. Jeśli miałbym te 80 tysięcy to olałbym Goldwingi i Electry – w moim garażu stanąłby RCM-251.