Suzuki GSX 750
2 min readMasz około 10 tys. zł, chcesz kupić klasycznego sprzęta, a na widok chopperowatych motocykli odwracasz głowę? Jest rozwiązanie! Masz do wyboru trzy motocykle: Kawasaki Zephyr 750, Hondę CB750 Seven Fifty i Suzuki GSX 750 Inazuma. Dziś zajmiemy się tym ostatnim sprzętem i nie, nie będzie to poradnik zakupowy.
Gdy olejaki z Hamamatsu poszły na sportową emeryturę Suzuki postanowiło nadal z nich korzystać i nie ma się czemu dziwić. W latach 90-tych były one jeszcze całkiem nowoczesne, dopracowane, bezawaryjne i piękne. Każda odmiana posiadała tony charakteru, choć na papierze już niekoniecznie szokowała. Największe wrażenie robiły sprzęty z największymi silnikami, ale mniejsza Inazuma to moim zdaniem jeden z najbardziej niedocenionych sprzętów tamtych lat. Dlaczego? Klienci zazwyczaj wybierali Bandita, którym miał świetną relację tego co oferował do ceny jaką trzeba było za niego zapłacić. Zarzucano mu jednak dużą masę i niewygórowaną moc, po debiucie Fazera 600 i Horneta rzeczywiście nie były to bezpodstawne słowa. Inazuma egzystowała jednak w innym segmencie, w którym prezentowała się świetnie. 86 KM na papierze nie robiło wrażenia, ale 150 ccm w stosunku do Bandita i 6 KM robiło różnicę. Inazuma wyglądała bardzo klasycznie, ale temperamentem zjadała małego Bandita. Silnik tego motocykla był wspólny dla GSX-F 750 Katana, ale w tym sprzęcie ukrywał się głęboko pod owiewkami, natomiast Inazuma prężyła swoją maszynownie, a było co podziwiać. Reszta motocykla to klasyka w najlepszym wydaniu. 750-tka debiutowała w 1998 roku. Od samego początku walczyła nie tyle z resztą klasycznych 750-tek, a z wewnętrzną konkurencją. Bandit 600 był tańszy, a oferował niewiele mniej, GSX-F 750, dzięki pełnym owiewkom, dawał o wiele lepszą ochronę przed wiatrem. Oprócz tego, była jeszcze Inazuma 1200, która oferowała większą moc i solidny moment obrotowy, a wyglądała tak samo. W 2001 zakończono produkcję 750-tki. Można ją było kupić jeszcze w 2002 roku, niesprzedane egzemplarze zalegały w salonach. Miałem przyjemność zapoznania się z tym motocyklem i jeśli miałbym ją porównać do małego Bandita, to jak dla mnie, Bandzior stoi na straconej pozycji. Inazuma ma jeszcze jedną zaletę – ogromny potencjał customowy. Z tego sprzęta naprawdę można wystrugać świetną wydumkę. W oryginalnej postaci dziś również jest atrakcyjna. Choć sprzęt nie jest drogi na rynku wtórnym to przez małą popularność ciężko kupić dobry egzemplarz, ale… trzy ćwiartki zaklęte w olejowej otoczce i okraszone chłodzącymi żeberkami zawsze działają na każdego z benzyną we krwi. Piękno zawsze tkwi w prostocie, ale ona niekoniecznie wiążę się z prymitywizmem, a ten silnik nigdy nie był prymitywny.